Czułam się, jakby cały świat zawalił mi się za głowę. Dosłownie. Nie miałam ochoty żyć. Moim marzeniem było umrzeć. Zasnąć i nigdy się nie obudzić.
Przez tyle lat wierzyłam, że mojemu tacie naprawdę zależy na moim szczęściu, że naprawdę mnie kochał, a nagle dowiaduje się, że miał kochankę i do tego dziecko! Nigdy tak naprawdę nie traktował mnie jak księżniczkę, nigdy tak naprawdę nie powiedział mi szczerze tych dwóch, pięknych, magicznych słów "kocham Cię", nigdy nie byłam dla niego ważna...
Kiedy zaczęłam leżeć na podłodze, okropnie wrzeszczeć i płakać, moja mama po prostu wyszła. Pewnie nie wiedziała co ze mną zrobić. Po kilkunastu minutach kaleczenia gardła, weszłam do łazienki, ze łzami na policzkach i bojowym nastawieniem. Zaczęłam desperacko poszukiwać jakiegokolwiek, nawet najmniejszego odłamka szkła, który mógł gdzieś się zapodziać podczas wcześniejszego incydentu. Niestety nic nie znalazłam.
Moja mama chyba posprzątała wszystko dokładnie, niczym perfekcyjna pani domu...
Sięgnęłam po broń ostateczną.
Otworzyłam szufladę w pokoju wywalając z niej dosłownie wszystko. Zaczęłam szukać jednej, charakterystycznej skarpetki. Kiedy coś wbiło mi się w palec, podczas przekopywania sterty bielizny poczułam jeszcze większy ból w sercu. Wiedziałam co za chwilę mam zamiar zrobić i wręcz nie mogłam się tego doczekać. Tarpnęłam bandażem, który miałam na ręce i rzuciłam go gdzieś w kąt. Wyjęłam ze skarpetki moją małą, błyszczącą przyjaciółkę i wróciłam do łazienki. Najpierw przyjrzałam się jej z utęsknieniem, po czym przyłożyłam ją delikatnie do skóry. Początkowo wykonałam kilka delikatnych cięć, ale nie dawało mi to satysfakcji. Przycisnęłam żyletkę mocniej tuż na linii moich żył i mocno przejechałam powodując, że z całej kreski popłynęła fala krwi. Poczułam ulgę. Taką samą jak wtedy, kiedy robiłam lustro. Razem z krwią przyszło ukojenie dla nerwów.
Przez tyle lat wierzyłam, że mojemu tacie naprawdę zależy na moim szczęściu, że naprawdę mnie kochał, a nagle dowiaduje się, że miał kochankę i do tego dziecko! Nigdy tak naprawdę nie traktował mnie jak księżniczkę, nigdy tak naprawdę nie powiedział mi szczerze tych dwóch, pięknych, magicznych słów "kocham Cię", nigdy nie byłam dla niego ważna...
Kiedy zaczęłam leżeć na podłodze, okropnie wrzeszczeć i płakać, moja mama po prostu wyszła. Pewnie nie wiedziała co ze mną zrobić. Po kilkunastu minutach kaleczenia gardła, weszłam do łazienki, ze łzami na policzkach i bojowym nastawieniem. Zaczęłam desperacko poszukiwać jakiegokolwiek, nawet najmniejszego odłamka szkła, który mógł gdzieś się zapodziać podczas wcześniejszego incydentu. Niestety nic nie znalazłam.
Moja mama chyba posprzątała wszystko dokładnie, niczym perfekcyjna pani domu...
Sięgnęłam po broń ostateczną.
Otworzyłam szufladę w pokoju wywalając z niej dosłownie wszystko. Zaczęłam szukać jednej, charakterystycznej skarpetki. Kiedy coś wbiło mi się w palec, podczas przekopywania sterty bielizny poczułam jeszcze większy ból w sercu. Wiedziałam co za chwilę mam zamiar zrobić i wręcz nie mogłam się tego doczekać. Tarpnęłam bandażem, który miałam na ręce i rzuciłam go gdzieś w kąt. Wyjęłam ze skarpetki moją małą, błyszczącą przyjaciółkę i wróciłam do łazienki. Najpierw przyjrzałam się jej z utęsknieniem, po czym przyłożyłam ją delikatnie do skóry. Początkowo wykonałam kilka delikatnych cięć, ale nie dawało mi to satysfakcji. Przycisnęłam żyletkę mocniej tuż na linii moich żył i mocno przejechałam powodując, że z całej kreski popłynęła fala krwi. Poczułam ulgę. Taką samą jak wtedy, kiedy robiłam lustro. Razem z krwią przyszło ukojenie dla nerwów.
Zaraz... Co ja zrobiłam?!
Dopiero po jakim czasie zorientowałam się co tak naprawdę się stało. Pocięłam się. Zachowałam jak dziesiątki tych żałosnych dzieciaków, które wyolbrzymiają sobie wszystko i nie dając siebie pomóc okaleczają się. Złapałam się za głowę i wytarłam krew z nadgarstka.
Jednak później dotarło do mnie, że nie. Ja wcale nie zrobiłam tego co większość tych pieprzonych emo, które się tną. Ja miałam powód i do tego nie miałam w planach chwalić się każdemu po kolei jaka jestem biedna i się pocięłam. Po prostu to była dla mnie jedyna ucieczka.
Zostawiając w pomieszczeniu kałużę czerwonej cieczy poszłam do pokoju. Stanęłam na środku i rozejrzałam się. Wszędzie stały moje zdjęcia z tatą. Zdenerwowana zrzuciłam je z półki jednym ruchem ręki, a one po prostu roztrzaskały się o podłogę. Nie mogłam dłużej wytrzymać tego bólu rozdzierającego mi serce. Wróciłam po żyletkę i schowałam ją do kieszeni. Kiedy już chciałam wyjść z pokoju, cofnęłam się w progu i zaczęłam desperacko przeszukiwać wszystkie szafeczki w łazienki.
-Nic nie ma!- wyjęczałam.
Udałam się do pokoju mamy. Wywaliłam wszelkie szuflady, szufladki, półki, półeczki, dosłownie wszystko w poszukiwaniu jak największej ilości... tabletek.
Kiedy uzbierałam już pełną garść, sięgnęłam po whisky stojące na stoliku nocnym mamy. Przyjrzałam się każdej drażetce z osobna i przesypałam je między palcami. To była moja ucieczka. Moja ukojenie.
-Bye, bye świecie.- powiedziałam z goryczą i bez wahania wpakowałam sobie tabletki do ust, po czym popiłam je trunkiem.
Wyszłam z pokoju ze łzami płynącymi mi po policzkach. Nie byłam smutna. Nie byłam załamana. Byłam wściekła i zraniona, a to oznaczało tylko jedno.
Zeszłam na parter i znalazłam moją mamę. Była w kuchni. Weszłam do pomieszczenia bardzo powoli i cicho.
-A teraz zobacz, co mi zrobiliście.- powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Mój głos był pewny i stanowczy. Nawet na chwilę nie zawahałam się co do swoich planów. Chciałam już to wszystko skończyć. Tym razem, nie przejmowałam się reakcją mojej rodzicielki. Nie obchodziło mnie to. Nie miałam już dla kogo żyć. Nie chciałam co rano budzić się z tą pieprzoną myślą, że kolejny dzień będzie powtórką poprzedniego. Nie chciałam.
W tym samym czasie co mój głos ucichł, moja mama odwróciła się i spojrzała na moje świeże rany. Po czym ja tak po prostu, najmocniej jak byłam w stanie, zagłębiłam żyletkę w mojej skórze, chcąc przeciąć żyły. Jak przez mgłę usłyszałam krzyk. Pod wpływem silnego, ale jakże przyjemnego bólu upuściłam przedmiot z ręki i przymknęłam powieki. Upadłam. Spowiła mnie już ciemność, ale ostatkami sił wyszeptałam:
-Nienawidzę was...
W jednej chwili uświadomiłam sobie, że nie mam już nic. Najpierw straciłam tatę, później Davida i przyjaciół. Myślałam, że istniała choć jedna osoba, której na mnie zależało, ale nie. Nigdy takiej nie było...
Jednak później dotarło do mnie, że nie. Ja wcale nie zrobiłam tego co większość tych pieprzonych emo, które się tną. Ja miałam powód i do tego nie miałam w planach chwalić się każdemu po kolei jaka jestem biedna i się pocięłam. Po prostu to była dla mnie jedyna ucieczka.
Zostawiając w pomieszczeniu kałużę czerwonej cieczy poszłam do pokoju. Stanęłam na środku i rozejrzałam się. Wszędzie stały moje zdjęcia z tatą. Zdenerwowana zrzuciłam je z półki jednym ruchem ręki, a one po prostu roztrzaskały się o podłogę. Nie mogłam dłużej wytrzymać tego bólu rozdzierającego mi serce. Wróciłam po żyletkę i schowałam ją do kieszeni. Kiedy już chciałam wyjść z pokoju, cofnęłam się w progu i zaczęłam desperacko przeszukiwać wszystkie szafeczki w łazienki.
-Nic nie ma!- wyjęczałam.
Udałam się do pokoju mamy. Wywaliłam wszelkie szuflady, szufladki, półki, półeczki, dosłownie wszystko w poszukiwaniu jak największej ilości... tabletek.
Kiedy uzbierałam już pełną garść, sięgnęłam po whisky stojące na stoliku nocnym mamy. Przyjrzałam się każdej drażetce z osobna i przesypałam je między palcami. To była moja ucieczka. Moja ukojenie.
-Bye, bye świecie.- powiedziałam z goryczą i bez wahania wpakowałam sobie tabletki do ust, po czym popiłam je trunkiem.
Wyszłam z pokoju ze łzami płynącymi mi po policzkach. Nie byłam smutna. Nie byłam załamana. Byłam wściekła i zraniona, a to oznaczało tylko jedno.
Zeszłam na parter i znalazłam moją mamę. Była w kuchni. Weszłam do pomieszczenia bardzo powoli i cicho.
-A teraz zobacz, co mi zrobiliście.- powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Mój głos był pewny i stanowczy. Nawet na chwilę nie zawahałam się co do swoich planów. Chciałam już to wszystko skończyć. Tym razem, nie przejmowałam się reakcją mojej rodzicielki. Nie obchodziło mnie to. Nie miałam już dla kogo żyć. Nie chciałam co rano budzić się z tą pieprzoną myślą, że kolejny dzień będzie powtórką poprzedniego. Nie chciałam.
W tym samym czasie co mój głos ucichł, moja mama odwróciła się i spojrzała na moje świeże rany. Po czym ja tak po prostu, najmocniej jak byłam w stanie, zagłębiłam żyletkę w mojej skórze, chcąc przeciąć żyły. Jak przez mgłę usłyszałam krzyk. Pod wpływem silnego, ale jakże przyjemnego bólu upuściłam przedmiot z ręki i przymknęłam powieki. Upadłam. Spowiła mnie już ciemność, ale ostatkami sił wyszeptałam:
-Nienawidzę was...
W jednej chwili uświadomiłam sobie, że nie mam już nic. Najpierw straciłam tatę, później Davida i przyjaciół. Myślałam, że istniała choć jedna osoba, której na mnie zależało, ale nie. Nigdy takiej nie było...
~***~
Chciałam patrzeć na mój grób z góry. Patrzeć na to, jak moje ciało zostaje spuszczone pod ziemię. Jak nikt po mnie nie płacze. Jak na moim pogrzebie nikogo nie ma. Ale niestety ktoś kurwa chciał, żebym nadal chodziła po tej jebanej ziemi, bez jebanej nadziei na lepszą przyszłość, obserwowała tych jebanych, bezlitosnych ludzi i patrzyła jak świat się kurwi!
Tak, to właśnie czułam. Nienawiść do tej opatrzności Bożej, która mnie uratowała. Nie chciałam więcej otworzyć oczu i oglądać, żadnej twarzy człowieka. Chciałam umrzeć, ale najwidoczniej nie było mi to dane.
Tak, to właśnie czułam. Nienawiść do tej opatrzności Bożej, która mnie uratowała. Nie chciałam więcej otworzyć oczu i oglądać, żadnej twarzy człowieka. Chciałam umrzeć, ale najwidoczniej nie było mi to dane.
Obudziłam się widząc przed sobą jedną wielką kulę światła. Miałam nadzieję, że może jestem w niebie, ale uświadomiłam sobie, że ktoś taki jak ja, nie mógł trafić do nieba. Przetarłam oczy, z których wpłynęło kilka łez, pod wpływem raniącego je światła. Niemrawo rozejrzałam się wokół i uświadomiłam sobie, że jestem w szpitalu.
Niech to szlag jasny trafi...
Moje marzenie się nie spełniło, ale to żadna nowość.
Na sali nie byłam sama. Obok mnie leżała również dziewczyna. Wyglądała na niewiele młodszą ode mnie. Miała około 16 lat. Spała. Wokół jej łóżka była nieskończona ilość kwiatów, karteczek, liścików, bombonierek i innych. Poczułam ukłucie w sercu, widząc, że jedyne co znajdowało się koło mojego łóżka, to jakaś maszyna i wiele kabelków podłączonych najpierw do niej, a następnie do mnie.
Podsunęłam się wyżej opierając się plecami o barierkę łóżka. Zasyczałam delikatnie czując pieczenie na dłoni. Spojrzałam na nią i zobaczyłam sporej okazałości bandaż. Pokręciłam poirytowana głową. Moje oczy nadal nie były w stanie przyzwyczaić się do niebotycznej jasności panującej w pomieszczeniu. Nie dość, że ściany były śnieżnobiałe, to jeszcze na podłodze były białe kafelki, a okna zasłaniały białe, długie firany.
Kompletna paranoja.
Podsunęłam się wyżej opierając się plecami o barierkę łóżka. Zasyczałam delikatnie czując pieczenie na dłoni. Spojrzałam na nią i zobaczyłam sporej okazałości bandaż. Pokręciłam poirytowana głową. Moje oczy nadal nie były w stanie przyzwyczaić się do niebotycznej jasności panującej w pomieszczeniu. Nie dość, że ściany były śnieżnobiałe, to jeszcze na podłodze były białe kafelki, a okna zasłaniały białe, długie firany.
Kompletna paranoja.
Po chwili drzwi się otworzyły i ujrzałam w nich twarz pielęgniarki. Wyglądała bardzo młodo i zapewne taka była.
-Dzień dobry. Wreszcie się obudziłaś.- rzekła pisząc coś na swojej kartce na podkładce.
-Jak to "wreszcie"?- zapytałam nie rozumiejąc co chce mi przez to przekazać.
-Byłaś w śpiączce.- powiedziała jakby takie zjawiska były dla niej a porządku dziennym, a przecież nie mogła pracować w szpitalu dłużej niż ze dwa góra trzy lata!
-Jak długo?
-Ponad miesiąc. Chyba ci się do nas nie śpieszyło.- uniosła głowę znad notatek i zaśmiała się serdecznie, ale uroczo.
-Ile?!- spytałam nie wiedząc w to, co słyszałam.
-Ponad miesiąc. Dokładnie miesiąc i cztery dni. Coś nie tak?- zapytała zaniepokojona, widząc jak moja twarz pewnie pobladła, a puls przyspieszył.
-Który dzisiaj jest?- spytałam przełykając wielką gulę, która stanęła mi w gardle.
-Wtorek. Szósty października. Proszę się uspokoić, musisz odpoczywać- nakazała i podeszła do mnie, starając się mnie położyć z powrotem do łóżka, ale pozostałam nieugięta.
-Zawołaj moją mamę, niech mnie stąd wypisze.- poleciłam.
-Nie mogę tego zrobić...- szepnęła odwracając głowę, jakby chciała abym za wszelką cenę, nie usłyszała jej głosu.
-Jak to nie możesz?- spytałam po raz kolejny tamtego dnia, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
-Twoja mama... ona... Nie mamy z nią kontaktu od dwóch tygodni...- odwróciła wzrok i odeszła o kilka kroków.
-Żartujesz?- prychnęłam.
-Nie, mówię całkiem poważnie. Nie odbiera telefonów, ani nie ma jej w domu. Z danych wynika, że jesteś już pełnoletnia, więc możesz sama decydować o sobie.- zapewniła mnie pielęgniarka.
-Jak długo muszę tutaj jeszcze zostać?
-Wszystko jest już w miarę w porządku, więc najlepiej tydzień na obserwacji, uwzględniając dzisiejszy dzień i możesz wracać do domu. Twoja mama nie zapewniła ci żadnej wizyty u... terapeuty, ale my je zalecamy.- oświadczyłam mówić coś niepewnie i ważąc każde słowo.
Właśnie tamten moment przypomniał mi, dlaczego byłam tam, gdzie byłam.
-Nie będę chodziła po psychologach.
-Wiem, że to jest dla ciebie trudne, ale musisz porozmawiać z kimś, kto może ci pomóc.- pielęgniarka przybrała typowo matczyny ton.
-Nie.- skwitowałam kończąc rozmowę.
-Dwie wizyty u naszego psychologa masz zapewnione, na nie musisz się udać. Do widzenia.- dodała kobieta na wychodnym.
Bezsilnie opadłam na poduszkę i przymknęłam powieki.
Jak to nie ma kontaktu z mamą?
Nie dochodziło do mnie, jak ta suka mogła mnie zostawić. Pewnie wstydziła się przyznać, że jej dziecko chciało się zabić i tak po prostu postanowiła mnie olać. Nie było mi tego szkoda. Przyzwyczaiłam się do bycia wyrzutkiem. Miałam nadzieję, że wreszcie będę miała spokój w domu. Zero kłótni, zero wyrzutów. Nic, tylko wolność.
Nie mogłam również wyobrazić sobie tego, że byłam w śpiączce ponad miesiąc! Żałowałam, że nikt nie miał mnie już dość i najzwyczajniej w świecie mnie nie uśpił. Oni mieliby spokój i ja też.
Powoli łóżko obok mnie zatrzeszczało. Dziewczyna sennie przetarła oczy, zapewne doświadczając tego samego, co ja chwilę wcześniej. Rozejrzała się i jej wzrok zatrzymał się na mnie. Nie przywitała się, czego nie miałam zamiaru robić też ja. Po prostu patrzyłyśmy się na siebie. Zauważyłam, że była bardzo ładna, lecz kiedy tylko odwróciła głowę w drugą stronę, sięgając po szklankę wody, zobaczyłam, że na lewym policzku ma głęboką bruzdę. Pewnie po ranie ciętej...
Kto mógł jej zrobić coś takiego?!
-Kto ci to zrobił?- zapytała dając ponieść się ciekawości.
Nie czułam przez to dyskomfortu. Obie byłyśmy skrzywdzone. Widziałam po jej oczach, że dużo wycierpiała. Dzięki temu, powinna zrozumieć, że ktoś będzie chciał wiedzieć, co i jak jej się stało.
Dziewczyna odstawiła szklaneczkę, tuż po upiciu z niej łyka wody i spojrzała na mnie.
-Tata...- wyszeptała.
Miała bardzo dziewczęcy, słodki głos. Dziewczyna marzenie. Jeżeli jeszcze by wstała i pokazała, że jest blondynką, o idealnych, długich nogach, to mogłabym się schować pod kołdrę ze wstydu.
To pierwsze co przeszło mi przez myśl. Następnie poczułam nienawiść. Nienawiść do osób, które są w stanie tak bardzo krzywdzić innych. Fizycznie, jak i psychicznie.
-Przykro mi...- powiedziałam.
To było jedyne, na co było mnie stać.
-Mi też... Przez to rzucił mnie chłopak.
Widać było, że każde słowo, dużo ją kosztuje.
-Nie martw się, najwidoczniej nie był ciebie wart.- pocieszyłam ją.
Byłam pewna tego, co mówiłam. Nie były to tylko puste słowa, rzucane na wiatr. Wiedziałam jak się czuła. Przecież przeżyłam coś podobnego.
-Może... Ale fakt faktem. Upokorzył mnie.
-Wiem, że nie powinnam tego mówić i że wcale ci to nie pomoże, ale znam twój ból.- wyznałam patrząc na nią pokrzepiająco.
-Możliwe. A ty? Dlaczego tutaj jesteś?- zapytała.
Nie chciałam odpowiadać. Jedyne co zrobiłam, to pokazałam jej moje nadgarstki.
-Rozumiem. Też się cięłam. Ale po jakimś czasie stwierdziłam, że to nie ma sensu. To wcale nie pomaga... No może tylko na chwilę.- stwierdziła.
-Ja wcale się nie cięłam. Chciałam od razu podciąć sobie żyły... Jestem niedoszłym samobójcą.- wzruszyłam ramionami, jakby to było całkiem normalne zjawisko.
-No to już inna historia.
-Ta... Chcą cię wysłać do terapeuty, tak jak mnie?- zmieniłam temat.
-Niestety. Nie mam najmniejszej ochoty bawić się w takie rzeczy. Nie mam żadnej traumy, ani żadnego z tych gówien. Odbębnie tylko te dwie wizyty i zabieram się stąd.
Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam wzrok i spojrzałam za okno. Ja też nie chciałam, żeby ktoś mi pomagał. To nie miało najmniejszego sensu, aby jeszcze poruszać stare sprawy i "rozdrapywać wygojone rany". Nikt nie mógł mi pomóc...
~Tydzień później...
Te siedem dni, zleciało mi bardzo szybko. Miałam wręcz niekończoną ilość czasu na rozmyślanie o całym moim życiu i tym, co się w nim dzieje. Niestety nic specjalnego nie wywnioskowałam, choć podjęłam decyzję, że nigdy więcej się nie potnę. Miałam w planach pokazać każdemu, kto we mnie zwątpił, że się mylił. Chciałam, a wręcz musiałam się usamodzielnić. Moja mama mnie olała i nie dała znaku życia, więc obowiązkowa była praca. Wszystko jeszcze bardziej się pokomplikowało, ale musiałam dać sobie radę. Udowodnić, że jestem silna i niezależna.
Nadszedł dzień drugiej wizyty u terapeuty. Na tej pierwszej spotkałam się z jakimiś psychopatami, którzy zasiedli w kółku i powiedzieli jaki mają problem. Czułam się jak na spotkaniu koła alkoholików...
Tym razem wizyta miała się odbyć tylko w cztery oczy z psychologiem. Nie miałam najmniejszej ochoty tam iść, ale nie miałam innego wyjścia.
Poszłam do recepcji po wypisanie ze szpitala, po czym ze wszystkimi moimi rzeczami udałam się pod drzwi terapeuty. Pewnie ciekawi was, jakie mogłam mieć rzeczy, jak matka mnie olała, a do szpitala nawet nie miałam... w planach trafić. Otóż to. Kiedy rozejrzałam się porządnie, zauważyłam, że pod łóżkiem leży torba. Miałam tam dresy, telefon, klucze od domu i różne duperele.
Matka jednak trochę pomyślała...
Powolnie nacisnęłam klamkę drzwi do pomieszczenia i ostrożnie weszłam.
-Dzień dobry.- usłyszałam głos zza biurka.
Należał do mężczyzny, z którym miałam spędzić następną godzinę, na czystych męczarniach.
-Przejdźmy już do rzeczy. Chcę mieć to z głowy.- wywróciłam oczami z niechęcią.
-No tak. Emily. Nasza buntowniczka.- zaśmiał się mężczyzna.
Jeszcze raz mnie tak nazwiesz to ci nogi z dupy powyrywam!
-Możemy już zacząć?- poprosiłam z udawaną słodyczą w głosie.
-Oczywiście. Więc tak... -terapeuta wstał od biurka i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, a ja usiadłam na kanapie i odłożyłam wszystkie rzeczy -Trafiłaś tutaj z powodu nieudanej próby popełnienia samobójstwa.
-To już wiemy...
-Co było powodem?- zapytał uprzejmie.
-A co cię to?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, jak miałam w zwyczaju.
-Próbuję ci pomóc.
-Nikt nie może mi pomóc.
-Ja mogę.
-Nie możesz.
-Przynajmniej spróbuję.
-A może ja nie chcę pomocy?!- wymienialiśmy bardzo szybko zdania, ale ja nie wytrzymałam i krzyknęłam.
-Zaburzenia emocjonalne; nie panuje nad emocjami... umm... uwagi.- psycholog powiedział pod nosem, sam do siebie i zanotował w jakimś zeszycie.
-Żartujesz, czy co?- zapytał patrząc na niego spode łba.
-Może zaczniemy jeszcze raz. Dlaczego postanowiłaś się zabić?- spytał.
Spojrzałam na niego z jeszcze większym zdziwieniem, otwierając szeroko oczy.
Dlaczego postanowiłam się zabić? No on sobie jaja ze mnie robi? Jak to brzmi?!
-Bo miałam problemy?
-Jakie?-zapytałam przygotowując długopis do zapisania kolejnej rzeczy w swoim zeszyciku.
-Duże.
Tak jak myślałam, psycholog skrupulatnie zanotował moje słowo.
-Dlaczego nie zwróciłaś się do kogoś po pomoc?
-Bo jedyną osobą, która mogła mi pomóc, była ta, przez którą płakałam...-oświadczyłam przez zaciśnięte zęby powstrzymując łzy.
-Nie rozumiem.
-To dlaczego do chuja pana, jesteś psychologiem?!- krzyknęłam zabierając swoje rzeczy i wychodząc z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Wreszcie wyszłam na wolność ze szpitala. Powoli zaczynałam się tam czuć jak w więzieniu, biorąc pod uwagę fakt, że byłam tam już miesiąc i cztery dni, kiedy spałam i później kolejne siedem dni, kiedy byłam już przytomna. Stanęłam na chodniku i mocno nabrałam powietrza, po czym po chwili je wypuściłam.
-"Ukryj, nie czuj. Nie pozwól im wiedzieć."- wyszeptałam słowa piosenki.
Tak owszem chodzi o "Krainę Lodu". Nudziło nam się z Kristen, więc oglądałyśmy bajki. Kto to Kristen? Moja była "współlokatorka". Sporo się o sobie dowiedziałyśmy przez te kilka dni. Można było nas nazwać... koleżankami. Dobrze nam się rozmawiało. Miała czystą patologię w domu. a mimo to, nie załamywała się i nie dawała po sobie poznać żadnego bólu. Dusiła wszystko w sobie. W sumie, nie dziwię jej się. Nie miała nawet do czego wracać ze szpitala. Szczerze jej współczułam. Dzięki niej, uświadomiłam sobie, że nie jestem jedyną osobą z takimi problemami, że ktoś łączy się ze mną w bólu. Miałam nadzieję, jeszcze kiedyś się z nią spotkać.
Rozejrzałam się i zaobserwowałam w oddali taksówkę. Wyciągnęłam rękę i pomachałam nią w powietrzu. Po chwili samochód zatrzymał się obok mnie. Wsiadłam do niego, kładąc swoją torbę na kolanach.
-Holley Street 24- poleciłam.
-Oczywiście.
Po kilkunastu minutach byłam już na miejscu.
Stanęłam przed domem i spojrzałam na wszystko wokół. Drzewa zmieniły kolory na coś pomiędzy czerwonym, a pomarańczowym, a niektóre już zrzuciły swoją "szatę". Na szczęście na dworze było jeszcze w miarę ciepło.
-Czas zacząć nowe życie...- powiedziałam sama do siebie.
Właśnie taką miałam nadzieję. Owszem, nadzieję. Znowu się u mnie pojawiła. Nie chciałam już żyć pod presją Naomi, nie chciałam oglądać się za każdym człowiekiem i widzieć jaki on jest fałszywy, jakbym miała rentgena w oczach. Chciałam zacząć być normalną nastolatką, której jedynym problemem jest to, że najlepsza bluzka nie pasuje do butów.
Wzięłam swoją torbę, westchnęłam i otworzyłam drzwi. W domu nadal pachniało moimi perfumami. Jakbym wcale nie była w tym cholernym szpitalu przez tyle czasu. Za to po mamie, nie został nawet ślad. W łazience nie było jej kosmetyków, a w sypialni ulubionej pościeli. Całkowicie zniknęła. Jakby nigdy nie istniała. Od tamtej pory była tylko w moich wspomnieniach. Mogłam dobitnie przypomnieć i uświadomić sobie, że nie miałam już kompletnie nikogo.
To się nazywa być kurwa Forever Alone.
Postanowiłam jak najszybciej zadbać o moje bezpieczeństwo i do końca skreślić moją mamę. Udałam się do najbliższego sklepu z narzędziami, nawet się nie przebierając i nie sprawdzając czy mogę się pokazać Londynowi na oczy. Nie dbałam o to. Kupiłam nowe zamki i klucze do drzwi, aby moja rodzicielka nie mogła sobie ot tak, jak za pstryknięciem palcami, bez mojego pozwolenia, wrócić do domu. Nie ma tak dobrze.
Nie ze mną te numery mamusiu.
Do domu wróciłam razem z monterami, którzy za drobną opłatą zamontowali moje zamki. Podziękowałam im i wróciłam do rozpakowywania moich rzeczy.
Ponad miesiąc nie było mnie w szkole. Kompletnie nie miałam od kogo wziąć lekcji, ani zasięgnąć języka co do koła zainteresowań. Nie obchodziło mnie to, że byłam do tyłu z materiałem. Nigdy nie byłam jakąś wzorową uczennicą, więc...
Spojrzałam na datę w telefonie. Wskazywała 12 października, poniedziałek. Nie chciało mi się iść następnego dnia do szkoły, ale nie chciało mi się też siedzieć samemu z domu, więc ostatecznie postanowiłam pójść.
Po drodze do salonu spojrzałam na lustro wiszące w przedpokoju.
Teraz albo nigdy.
Niepewnie podeszłam do niego z zamkniętymi oczami. Wciągnęłam powietrze i ze spokojem wypuściłam je. Zdjęłam bluzkę, spodnie i bluzę od dresu, zostając w samej bieliźnie. Powoli otworzyłam oczy i nie mogłam uwierzyć temu, co ujrzałam. Mogłam policzyć sobie każdą kość żebrową, mogłam niemalże wsadzić dłonie w zagłębienia na biodrach, a brzuch? Brzucha nie miałam wcale. Do tego zapadnięte policzki i podkrążone oczy. Jakbym wróciła z armagedonu. Delikatnie odwinęłam jeden z bandaży, ten na lewej ręce, ten, na której chciałam podciąć sobie żyły. Zniesmaczona spojrzałam na zabliźnioną ranę ciętą. Wyglądała obrzydliwie. Zawinęłam opatrunek z powrotem i pospiesznie zebrałam swoje rzeczy z podłogi, starając się wyrzucić z głowy swoje własne odbicie, które było jeszcze bardziej koszmarne, niż wcześniej.
Że nie lubię zostawiać nic na ostatnią chwilę umyłam się, pomalowałam, odpowiednio do okazji ubrałam i wyruszyłam na poszukiwanie... pracy. Mimo że byłam zmęczona i nie miałam na to ochoty, tak samo jak na wizytę u terapeuty. Jednakże matka zostawiła mi tylko trochę ponad 100£*, a na długo to nie wystarczy...
Kiedy tylko wyszłam z domu, stwierdziłam, że jednak sam sweterek nie jest odpowiedni, więc cofnęłam się po płaszcz, przy okazji biorąc torebkę, o której zapomniałam. Ponownie wyszłam i zakluczyłam drzwi z satysfakcją patrząc na nowy, błyszczący klucz, który miałam tylko ja. Odwróciłam się i mój wzrok napotkał znajomą twarz.
Niech to szlag jasny trafi, no!
Drogą koło mojego domu przechodził Luke! Chciałam z powrotem wejść do domu, ale nie mogłam znaleźć kluczy, a potrzebowałam na to jakichś maksymalnie trzech sekund. Postanowiłam po prostu udawać, że czegoś szukam, mając nadzieję na to, że może mnie nie zauważy.
-Emily?- usłyszałam głos.
Zrezygnowana podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka.
-Czego ty tak zawzięcie szukasz w tej torbie?- zaśmiał się i podszedł do mnie
Powinien się przywitać, zapytać się dlaczego tak długo nie byłam w szkole, dlaczego tak długo nie dawałam znaku życia, ale on postanowił zapytać się, czego szukam w torbie...
-Um... kluczy.
-Tych kluczy?- zapytał po czym wskazał na mały błyszczący punkcik w trawie, obok schodków.
Poczułam jak moja twarz oblewa rumieniec.
-Tak... właśnie tych.- odpowiedziałam mlaszcząc zniesmaczona własną głupotą i schyliłam się po klucze.
-Jak tam wakacje?- zapytał ni stąd, ni zowąd.
-Jakie wakacje?- zdziwiłam się -Przecież mamy październik.
-Twoja mama przyszła do szkoły i mówiła, że pojechałaś na mały urlop, bo masz jakieś problemy zdrowotne.- Luke był tak samo zdziwiony jak ja.
Nie widziałam co mam mu odpowiedzieć, więc po prostu zaczęłam jeszcze bardziej brnąć w to bagno.
-A tak! Te wakacje. Super. Naprawdę wypoczęłam.- zmusiłam się do najbardziej sztucznego uśmiechu na jaki było mnie stać.
-Gdzie byłaś?- spytał dość podejrzliwie.
-W...w...-nie byłam w stanie przypomnieć sobie, gdzie na świecie jest jakiś ośrodek wypoczynkowy, czy sanatorium. Cokolwiek.
-Emily, nie kłam.- chłopak złapał mnie za ręce i odrobinę podciągnął rękawy płaszcza -Dziury po wenflonach.
W duchu modliłam się, aby nie podciągnął rękawów wyżej. Zobaczyłby moje bandaże. Nie chciałam żeby miał mnie za psychopatkę, choć nie wiedziałam co Naomi mu naopowiadała, pod moją nieobecność, ale najwidoczniej nic strasznego, jeżeli się do mnie odzywał.
-J-ja... ja nie wiem co powiedzieć.- zrezygnowana zabrałam ręce.
Ten chłopak jest bardziej bystry, niż myślałam.
-Najlepiej prawdę. Spokojnie, możesz mi zaufać.- zapewnił mnie.
-Nigdy-nie-mów-mi-że-mogę-ci-zaufać.- wycedziłam.
-Dlaczego?
-Bo nikomu już nie można ufać...
-Emily, dlaczego mnie tak odtrącasz? Nadal nie widzisz, że pomimo tego co Naomi mi o tobie opowiada, ja nadal próbuję się... nadal z tobą rozmawiam? Nie obchodzi mnie to, co ona o tobie sądzi. Mam swoje zdanie! Melanie i Emma tak samo!- końcówkę wykrzyczał szeptem.
Kiedy nic nie odpowiedziałam, próbując zebrać myśli, on kontynuował.
-Dlaczego chcesz przez jedną osobę, która cię zraniła odtrącać każdą inną?- zapytał z wyrzutem.
-Jedną?! Jedną?! Nawet sobie nie wyobrażasz ile osób mnie zawiodło! Ile osób powiedziało, że ma mnie w dupie, kiedy tylko potrzebowałam pomocy! Każdy potrafi tylko brać, ale nic nie potrafi dać!
-Wiem jak to jest.- przyznał.
-Wiesz jak to jest?! Wiesz jak to jest, kiedy rzuca cię twoja druga połówka, bo nie chciałeś się z nią pieprzyć?! Wiesz jak to jest, kiedy po latach dowiadujesz się, że twój ojciec cię nie chciał i całe życie miał cię w dupie?! Wiesz jak to jest, kiedy cała szkoła cię nienawidzi i odwracają się od ciebie, nawet te osoby, za którymi kiedyś skoczyłbyś w ogień?! Znasz to uczucie, kiedy własna matka cię olewa kiedy najbardziej jej potrzebujesz...? Nie wiesz jak to jest, kiedy co rano budzisz się ze świadomością, że kolejny dzień będzie marną kopią poprzedniego. Nie wiesz jak to jest patrzeć jak własne marzenia spełniają się komuś innemu. Nie wiesz jak to jest oddychać i czuć, że powietrze pali cię od środka. Nie masz o mnie najmniejszego pojęcia...
Kompletnie nie panowałam nad moim słowotokiem. Nie chciałam żeby Luke dowiedział się tego wszystkiego. Miał nie uważać mnie za chorą umysłowo, bałam się, że Naomi namiesza mu w głowie, ale sama utwierdziłam go w fakcie, że jestem nie ten tego. Choć z drugiej strony czułam pewnego rodzaju ulgę, że mogłam się komuś wygadać.
-Zawołaj moją mamę, niech mnie stąd wypisze.- poleciłam.
-Nie mogę tego zrobić...- szepnęła odwracając głowę, jakby chciała abym za wszelką cenę, nie usłyszała jej głosu.
-Jak to nie możesz?- spytałam po raz kolejny tamtego dnia, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
-Twoja mama... ona... Nie mamy z nią kontaktu od dwóch tygodni...- odwróciła wzrok i odeszła o kilka kroków.
-Żartujesz?- prychnęłam.
-Nie, mówię całkiem poważnie. Nie odbiera telefonów, ani nie ma jej w domu. Z danych wynika, że jesteś już pełnoletnia, więc możesz sama decydować o sobie.- zapewniła mnie pielęgniarka.
-Jak długo muszę tutaj jeszcze zostać?
-Wszystko jest już w miarę w porządku, więc najlepiej tydzień na obserwacji, uwzględniając dzisiejszy dzień i możesz wracać do domu. Twoja mama nie zapewniła ci żadnej wizyty u... terapeuty, ale my je zalecamy.- oświadczyłam mówić coś niepewnie i ważąc każde słowo.
Właśnie tamten moment przypomniał mi, dlaczego byłam tam, gdzie byłam.
-Nie będę chodziła po psychologach.
-Wiem, że to jest dla ciebie trudne, ale musisz porozmawiać z kimś, kto może ci pomóc.- pielęgniarka przybrała typowo matczyny ton.
-Nie.- skwitowałam kończąc rozmowę.
-Dwie wizyty u naszego psychologa masz zapewnione, na nie musisz się udać. Do widzenia.- dodała kobieta na wychodnym.
Bezsilnie opadłam na poduszkę i przymknęłam powieki.
Jak to nie ma kontaktu z mamą?
Nie dochodziło do mnie, jak ta suka mogła mnie zostawić. Pewnie wstydziła się przyznać, że jej dziecko chciało się zabić i tak po prostu postanowiła mnie olać. Nie było mi tego szkoda. Przyzwyczaiłam się do bycia wyrzutkiem. Miałam nadzieję, że wreszcie będę miała spokój w domu. Zero kłótni, zero wyrzutów. Nic, tylko wolność.
Nie mogłam również wyobrazić sobie tego, że byłam w śpiączce ponad miesiąc! Żałowałam, że nikt nie miał mnie już dość i najzwyczajniej w świecie mnie nie uśpił. Oni mieliby spokój i ja też.
Powoli łóżko obok mnie zatrzeszczało. Dziewczyna sennie przetarła oczy, zapewne doświadczając tego samego, co ja chwilę wcześniej. Rozejrzała się i jej wzrok zatrzymał się na mnie. Nie przywitała się, czego nie miałam zamiaru robić też ja. Po prostu patrzyłyśmy się na siebie. Zauważyłam, że była bardzo ładna, lecz kiedy tylko odwróciła głowę w drugą stronę, sięgając po szklankę wody, zobaczyłam, że na lewym policzku ma głęboką bruzdę. Pewnie po ranie ciętej...
Kto mógł jej zrobić coś takiego?!
-Kto ci to zrobił?- zapytała dając ponieść się ciekawości.
Nie czułam przez to dyskomfortu. Obie byłyśmy skrzywdzone. Widziałam po jej oczach, że dużo wycierpiała. Dzięki temu, powinna zrozumieć, że ktoś będzie chciał wiedzieć, co i jak jej się stało.
Dziewczyna odstawiła szklaneczkę, tuż po upiciu z niej łyka wody i spojrzała na mnie.
-Tata...- wyszeptała.
Miała bardzo dziewczęcy, słodki głos. Dziewczyna marzenie. Jeżeli jeszcze by wstała i pokazała, że jest blondynką, o idealnych, długich nogach, to mogłabym się schować pod kołdrę ze wstydu.
To pierwsze co przeszło mi przez myśl. Następnie poczułam nienawiść. Nienawiść do osób, które są w stanie tak bardzo krzywdzić innych. Fizycznie, jak i psychicznie.
-Przykro mi...- powiedziałam.
To było jedyne, na co było mnie stać.
-Mi też... Przez to rzucił mnie chłopak.
Widać było, że każde słowo, dużo ją kosztuje.
-Nie martw się, najwidoczniej nie był ciebie wart.- pocieszyłam ją.
Byłam pewna tego, co mówiłam. Nie były to tylko puste słowa, rzucane na wiatr. Wiedziałam jak się czuła. Przecież przeżyłam coś podobnego.
-Może... Ale fakt faktem. Upokorzył mnie.
-Wiem, że nie powinnam tego mówić i że wcale ci to nie pomoże, ale znam twój ból.- wyznałam patrząc na nią pokrzepiająco.
-Możliwe. A ty? Dlaczego tutaj jesteś?- zapytała.
Nie chciałam odpowiadać. Jedyne co zrobiłam, to pokazałam jej moje nadgarstki.
-Rozumiem. Też się cięłam. Ale po jakimś czasie stwierdziłam, że to nie ma sensu. To wcale nie pomaga... No może tylko na chwilę.- stwierdziła.
-Ja wcale się nie cięłam. Chciałam od razu podciąć sobie żyły... Jestem niedoszłym samobójcą.- wzruszyłam ramionami, jakby to było całkiem normalne zjawisko.
-No to już inna historia.
-Ta... Chcą cię wysłać do terapeuty, tak jak mnie?- zmieniłam temat.
-Niestety. Nie mam najmniejszej ochoty bawić się w takie rzeczy. Nie mam żadnej traumy, ani żadnego z tych gówien. Odbębnie tylko te dwie wizyty i zabieram się stąd.
Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam wzrok i spojrzałam za okno. Ja też nie chciałam, żeby ktoś mi pomagał. To nie miało najmniejszego sensu, aby jeszcze poruszać stare sprawy i "rozdrapywać wygojone rany". Nikt nie mógł mi pomóc...
~Tydzień później...
Te siedem dni, zleciało mi bardzo szybko. Miałam wręcz niekończoną ilość czasu na rozmyślanie o całym moim życiu i tym, co się w nim dzieje. Niestety nic specjalnego nie wywnioskowałam, choć podjęłam decyzję, że nigdy więcej się nie potnę. Miałam w planach pokazać każdemu, kto we mnie zwątpił, że się mylił. Chciałam, a wręcz musiałam się usamodzielnić. Moja mama mnie olała i nie dała znaku życia, więc obowiązkowa była praca. Wszystko jeszcze bardziej się pokomplikowało, ale musiałam dać sobie radę. Udowodnić, że jestem silna i niezależna.
Nadszedł dzień drugiej wizyty u terapeuty. Na tej pierwszej spotkałam się z jakimiś psychopatami, którzy zasiedli w kółku i powiedzieli jaki mają problem. Czułam się jak na spotkaniu koła alkoholików...
Tym razem wizyta miała się odbyć tylko w cztery oczy z psychologiem. Nie miałam najmniejszej ochoty tam iść, ale nie miałam innego wyjścia.
Poszłam do recepcji po wypisanie ze szpitala, po czym ze wszystkimi moimi rzeczami udałam się pod drzwi terapeuty. Pewnie ciekawi was, jakie mogłam mieć rzeczy, jak matka mnie olała, a do szpitala nawet nie miałam... w planach trafić. Otóż to. Kiedy rozejrzałam się porządnie, zauważyłam, że pod łóżkiem leży torba. Miałam tam dresy, telefon, klucze od domu i różne duperele.
Matka jednak trochę pomyślała...
Powolnie nacisnęłam klamkę drzwi do pomieszczenia i ostrożnie weszłam.
-Dzień dobry.- usłyszałam głos zza biurka.
Należał do mężczyzny, z którym miałam spędzić następną godzinę, na czystych męczarniach.
-Przejdźmy już do rzeczy. Chcę mieć to z głowy.- wywróciłam oczami z niechęcią.
-No tak. Emily. Nasza buntowniczka.- zaśmiał się mężczyzna.
Jeszcze raz mnie tak nazwiesz to ci nogi z dupy powyrywam!
-Możemy już zacząć?- poprosiłam z udawaną słodyczą w głosie.
-Oczywiście. Więc tak... -terapeuta wstał od biurka i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, a ja usiadłam na kanapie i odłożyłam wszystkie rzeczy -Trafiłaś tutaj z powodu nieudanej próby popełnienia samobójstwa.
-To już wiemy...
-Co było powodem?- zapytał uprzejmie.
-A co cię to?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, jak miałam w zwyczaju.
-Próbuję ci pomóc.
-Nikt nie może mi pomóc.
-Ja mogę.
-Nie możesz.
-Przynajmniej spróbuję.
-A może ja nie chcę pomocy?!- wymienialiśmy bardzo szybko zdania, ale ja nie wytrzymałam i krzyknęłam.
-Zaburzenia emocjonalne; nie panuje nad emocjami... umm... uwagi.- psycholog powiedział pod nosem, sam do siebie i zanotował w jakimś zeszycie.
-Żartujesz, czy co?- zapytał patrząc na niego spode łba.
-Może zaczniemy jeszcze raz. Dlaczego postanowiłaś się zabić?- spytał.
Spojrzałam na niego z jeszcze większym zdziwieniem, otwierając szeroko oczy.
Dlaczego postanowiłam się zabić? No on sobie jaja ze mnie robi? Jak to brzmi?!
-Bo miałam problemy?
-Jakie?-zapytałam przygotowując długopis do zapisania kolejnej rzeczy w swoim zeszyciku.
-Duże.
Tak jak myślałam, psycholog skrupulatnie zanotował moje słowo.
-Dlaczego nie zwróciłaś się do kogoś po pomoc?
-Bo jedyną osobą, która mogła mi pomóc, była ta, przez którą płakałam...-oświadczyłam przez zaciśnięte zęby powstrzymując łzy.
-Nie rozumiem.
-To dlaczego do chuja pana, jesteś psychologiem?!- krzyknęłam zabierając swoje rzeczy i wychodząc z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Wreszcie wyszłam na wolność ze szpitala. Powoli zaczynałam się tam czuć jak w więzieniu, biorąc pod uwagę fakt, że byłam tam już miesiąc i cztery dni, kiedy spałam i później kolejne siedem dni, kiedy byłam już przytomna. Stanęłam na chodniku i mocno nabrałam powietrza, po czym po chwili je wypuściłam.
-"Ukryj, nie czuj. Nie pozwól im wiedzieć."- wyszeptałam słowa piosenki.
Tak owszem chodzi o "Krainę Lodu". Nudziło nam się z Kristen, więc oglądałyśmy bajki. Kto to Kristen? Moja była "współlokatorka". Sporo się o sobie dowiedziałyśmy przez te kilka dni. Można było nas nazwać... koleżankami. Dobrze nam się rozmawiało. Miała czystą patologię w domu. a mimo to, nie załamywała się i nie dawała po sobie poznać żadnego bólu. Dusiła wszystko w sobie. W sumie, nie dziwię jej się. Nie miała nawet do czego wracać ze szpitala. Szczerze jej współczułam. Dzięki niej, uświadomiłam sobie, że nie jestem jedyną osobą z takimi problemami, że ktoś łączy się ze mną w bólu. Miałam nadzieję, jeszcze kiedyś się z nią spotkać.
Rozejrzałam się i zaobserwowałam w oddali taksówkę. Wyciągnęłam rękę i pomachałam nią w powietrzu. Po chwili samochód zatrzymał się obok mnie. Wsiadłam do niego, kładąc swoją torbę na kolanach.
-Holley Street 24- poleciłam.
-Oczywiście.
Po kilkunastu minutach byłam już na miejscu.
Stanęłam przed domem i spojrzałam na wszystko wokół. Drzewa zmieniły kolory na coś pomiędzy czerwonym, a pomarańczowym, a niektóre już zrzuciły swoją "szatę". Na szczęście na dworze było jeszcze w miarę ciepło.
-Czas zacząć nowe życie...- powiedziałam sama do siebie.
Właśnie taką miałam nadzieję. Owszem, nadzieję. Znowu się u mnie pojawiła. Nie chciałam już żyć pod presją Naomi, nie chciałam oglądać się za każdym człowiekiem i widzieć jaki on jest fałszywy, jakbym miała rentgena w oczach. Chciałam zacząć być normalną nastolatką, której jedynym problemem jest to, że najlepsza bluzka nie pasuje do butów.
Wzięłam swoją torbę, westchnęłam i otworzyłam drzwi. W domu nadal pachniało moimi perfumami. Jakbym wcale nie była w tym cholernym szpitalu przez tyle czasu. Za to po mamie, nie został nawet ślad. W łazience nie było jej kosmetyków, a w sypialni ulubionej pościeli. Całkowicie zniknęła. Jakby nigdy nie istniała. Od tamtej pory była tylko w moich wspomnieniach. Mogłam dobitnie przypomnieć i uświadomić sobie, że nie miałam już kompletnie nikogo.
To się nazywa być kurwa Forever Alone.
Postanowiłam jak najszybciej zadbać o moje bezpieczeństwo i do końca skreślić moją mamę. Udałam się do najbliższego sklepu z narzędziami, nawet się nie przebierając i nie sprawdzając czy mogę się pokazać Londynowi na oczy. Nie dbałam o to. Kupiłam nowe zamki i klucze do drzwi, aby moja rodzicielka nie mogła sobie ot tak, jak za pstryknięciem palcami, bez mojego pozwolenia, wrócić do domu. Nie ma tak dobrze.
Nie ze mną te numery mamusiu.
Do domu wróciłam razem z monterami, którzy za drobną opłatą zamontowali moje zamki. Podziękowałam im i wróciłam do rozpakowywania moich rzeczy.
Ponad miesiąc nie było mnie w szkole. Kompletnie nie miałam od kogo wziąć lekcji, ani zasięgnąć języka co do koła zainteresowań. Nie obchodziło mnie to, że byłam do tyłu z materiałem. Nigdy nie byłam jakąś wzorową uczennicą, więc...
Spojrzałam na datę w telefonie. Wskazywała 12 października, poniedziałek. Nie chciało mi się iść następnego dnia do szkoły, ale nie chciało mi się też siedzieć samemu z domu, więc ostatecznie postanowiłam pójść.
Po drodze do salonu spojrzałam na lustro wiszące w przedpokoju.
Teraz albo nigdy.
Niepewnie podeszłam do niego z zamkniętymi oczami. Wciągnęłam powietrze i ze spokojem wypuściłam je. Zdjęłam bluzkę, spodnie i bluzę od dresu, zostając w samej bieliźnie. Powoli otworzyłam oczy i nie mogłam uwierzyć temu, co ujrzałam. Mogłam policzyć sobie każdą kość żebrową, mogłam niemalże wsadzić dłonie w zagłębienia na biodrach, a brzuch? Brzucha nie miałam wcale. Do tego zapadnięte policzki i podkrążone oczy. Jakbym wróciła z armagedonu. Delikatnie odwinęłam jeden z bandaży, ten na lewej ręce, ten, na której chciałam podciąć sobie żyły. Zniesmaczona spojrzałam na zabliźnioną ranę ciętą. Wyglądała obrzydliwie. Zawinęłam opatrunek z powrotem i pospiesznie zebrałam swoje rzeczy z podłogi, starając się wyrzucić z głowy swoje własne odbicie, które było jeszcze bardziej koszmarne, niż wcześniej.
Że nie lubię zostawiać nic na ostatnią chwilę umyłam się, pomalowałam, odpowiednio do okazji ubrałam i wyruszyłam na poszukiwanie... pracy. Mimo że byłam zmęczona i nie miałam na to ochoty, tak samo jak na wizytę u terapeuty. Jednakże matka zostawiła mi tylko trochę ponad 100£*, a na długo to nie wystarczy...
Kiedy tylko wyszłam z domu, stwierdziłam, że jednak sam sweterek nie jest odpowiedni, więc cofnęłam się po płaszcz, przy okazji biorąc torebkę, o której zapomniałam. Ponownie wyszłam i zakluczyłam drzwi z satysfakcją patrząc na nowy, błyszczący klucz, który miałam tylko ja. Odwróciłam się i mój wzrok napotkał znajomą twarz.
Niech to szlag jasny trafi, no!
Drogą koło mojego domu przechodził Luke! Chciałam z powrotem wejść do domu, ale nie mogłam znaleźć kluczy, a potrzebowałam na to jakichś maksymalnie trzech sekund. Postanowiłam po prostu udawać, że czegoś szukam, mając nadzieję na to, że może mnie nie zauważy.
-Emily?- usłyszałam głos.
Zrezygnowana podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka.
-Czego ty tak zawzięcie szukasz w tej torbie?- zaśmiał się i podszedł do mnie
Powinien się przywitać, zapytać się dlaczego tak długo nie byłam w szkole, dlaczego tak długo nie dawałam znaku życia, ale on postanowił zapytać się, czego szukam w torbie...
-Um... kluczy.
-Tych kluczy?- zapytał po czym wskazał na mały błyszczący punkcik w trawie, obok schodków.
Poczułam jak moja twarz oblewa rumieniec.
-Tak... właśnie tych.- odpowiedziałam mlaszcząc zniesmaczona własną głupotą i schyliłam się po klucze.
-Jak tam wakacje?- zapytał ni stąd, ni zowąd.
-Jakie wakacje?- zdziwiłam się -Przecież mamy październik.
-Twoja mama przyszła do szkoły i mówiła, że pojechałaś na mały urlop, bo masz jakieś problemy zdrowotne.- Luke był tak samo zdziwiony jak ja.
Nie widziałam co mam mu odpowiedzieć, więc po prostu zaczęłam jeszcze bardziej brnąć w to bagno.
-A tak! Te wakacje. Super. Naprawdę wypoczęłam.- zmusiłam się do najbardziej sztucznego uśmiechu na jaki było mnie stać.
-Gdzie byłaś?- spytał dość podejrzliwie.
-W...w...-nie byłam w stanie przypomnieć sobie, gdzie na świecie jest jakiś ośrodek wypoczynkowy, czy sanatorium. Cokolwiek.
-Emily, nie kłam.- chłopak złapał mnie za ręce i odrobinę podciągnął rękawy płaszcza -Dziury po wenflonach.
W duchu modliłam się, aby nie podciągnął rękawów wyżej. Zobaczyłby moje bandaże. Nie chciałam żeby miał mnie za psychopatkę, choć nie wiedziałam co Naomi mu naopowiadała, pod moją nieobecność, ale najwidoczniej nic strasznego, jeżeli się do mnie odzywał.
-J-ja... ja nie wiem co powiedzieć.- zrezygnowana zabrałam ręce.
Ten chłopak jest bardziej bystry, niż myślałam.
-Najlepiej prawdę. Spokojnie, możesz mi zaufać.- zapewnił mnie.
-Nigdy-nie-mów-mi-że-mogę-ci-zaufać.- wycedziłam.
-Dlaczego?
-Bo nikomu już nie można ufać...
-Emily, dlaczego mnie tak odtrącasz? Nadal nie widzisz, że pomimo tego co Naomi mi o tobie opowiada, ja nadal próbuję się... nadal z tobą rozmawiam? Nie obchodzi mnie to, co ona o tobie sądzi. Mam swoje zdanie! Melanie i Emma tak samo!- końcówkę wykrzyczał szeptem.
Kiedy nic nie odpowiedziałam, próbując zebrać myśli, on kontynuował.
-Dlaczego chcesz przez jedną osobę, która cię zraniła odtrącać każdą inną?- zapytał z wyrzutem.
-Jedną?! Jedną?! Nawet sobie nie wyobrażasz ile osób mnie zawiodło! Ile osób powiedziało, że ma mnie w dupie, kiedy tylko potrzebowałam pomocy! Każdy potrafi tylko brać, ale nic nie potrafi dać!
-Wiem jak to jest.- przyznał.
-Wiesz jak to jest?! Wiesz jak to jest, kiedy rzuca cię twoja druga połówka, bo nie chciałeś się z nią pieprzyć?! Wiesz jak to jest, kiedy po latach dowiadujesz się, że twój ojciec cię nie chciał i całe życie miał cię w dupie?! Wiesz jak to jest, kiedy cała szkoła cię nienawidzi i odwracają się od ciebie, nawet te osoby, za którymi kiedyś skoczyłbyś w ogień?! Znasz to uczucie, kiedy własna matka cię olewa kiedy najbardziej jej potrzebujesz...? Nie wiesz jak to jest, kiedy co rano budzisz się ze świadomością, że kolejny dzień będzie marną kopią poprzedniego. Nie wiesz jak to jest patrzeć jak własne marzenia spełniają się komuś innemu. Nie wiesz jak to jest oddychać i czuć, że powietrze pali cię od środka. Nie masz o mnie najmniejszego pojęcia...
Kompletnie nie panowałam nad moim słowotokiem. Nie chciałam żeby Luke dowiedział się tego wszystkiego. Miał nie uważać mnie za chorą umysłowo, bałam się, że Naomi namiesza mu w głowie, ale sama utwierdziłam go w fakcie, że jestem nie ten tego. Choć z drugiej strony czułam pewnego rodzaju ulgę, że mogłam się komuś wygadać.
-Wow...
-Śpieszę się.- powiedziałam na odchodnym i podniosłam moją torbę, którą podczas tej mojej całej przemowy upuściłam. Zostawiłam Luke'a samego pod domem, a kiedy byłam już daleko i obejrzałam się, chcąc zobaczyć czy wciąż stoi na schodkach, a on nadal tam był i przypominał mega zdesperowanego chłopaka, który zastanawia się czy zapukać, czy odejść z resztkami honoru. Wyglądał na naprawdę zszokowanego.
Potrząsnęłam głową nie mogąc uwierzyć w mój idiotyzm.
Co ja kurde narobiłam?
Potrząsnęłam głową nie mogąc uwierzyć w mój idiotyzm.
Co ja kurde narobiłam?
*
Niespokojnie przemierzałam ulice Londynu rozglądając się za miejscem, które odpowiadałoby mi do pracy, ale żadnego takiego nie mogłam znaleźć. Nie mówiąc już o tym, żeby w takim miejscu potrzebowali kogoś do pracy. Nogi mnie już bolały, a czas leciał i leciał. Zegarek wskazywał już 15, czyli chodziłam za pracą od dwóch godzin. Już chciałam udać się do domu odpocząć, kiedy moim oczom ukazała się mała kawiarenka, tuż obok fotografa, po drugiej stronie ulicy. Na szybie przy drzwiach wisiała niewielka tabliczka z napisem "Potrzebna pomoc".
Aż serce zaczęło mi bić mocniej. Dokładnie czegoś takiego szukałam! Przebiegłam przez ulicę, pospiesznie rozglądając się w prawo i lewo. Weszłam do pomieszczenia, poruszając tym samym malutkie dzwoneczki wiszące nad nimi, a w moje nozdrza uderzył zapach parzonej kawy i śmietanki. Zaciągnęłam się znajomym aromatem. Pamiętam, że moja babcia zawsze piła kawę w śliczniej, filigranowej filiżance za wsi.
Delikatnie uśmiechnęłam się na to wspomnienie i weszłam w głąb kawiarenki. Była pusta. Ale może to i dobrze. Mogłam odrobinę się skupić i postarać się jakoś o tę pracę. Przy ladzie stała młoda dziewczyna odwrócona do mnie tyłem. Skądś poznawałam te włosy.
Melanie.
Nie chciałam z nią pracować. Choć w pewnym sensie nie miałam najmniejszego pojęcia, czy dostanę tę pracę i czy już może kogoś nie zatrudnili.
Dziewczyna odwróciła się i jej twarz od razu rozjaśnił uśmiech.
-Cześć Em!- przywitała się.
Em? Nikt już tak do mnie nie mówi...
-Um... hej Melanie. Pracujesz tutaj?
Wcześniejsze słowa Luke'a zapadły mi w pamięci i pozwoliłam dać sobie trochę luzu i przestać kalkulować każde słowo i każde skinienie palcem osób, które mnie otaczały. Dałam im szansę. Może to dlatego, że miałam już dość spędzania samotnie każdego piątkowego wieczoru i sobotniego popołudnia.
-Tak! Od niedawna. To kawiarnia siostry mojej mamy. A co u ciebie? Jak wolne?
No i co ja mam jej teraz powiedzieć? Prawdę, czy może skłamać?
Stałam patrząc się na nią spanikowana , nie widząc co zrobić. Po chwili zorientowałam się, że Luke i tak powie jej prawdę, a jeśli ja teraz bym ją okłamała, to później uznała by mnie, za nie godną zaufania. Chciałam tego uniknąć. Jeżeli już miałam dać im szansę, to sama musiałam zacząć traktować ich normalnie. I Luke'a i Melanie i Emmę.
-Tak naprawdę nie byłam na żadnych wakacjach...- przyznałam unikając jej wzroku.
Cholernie trudno każde słowo przechodziło mi przez gardło. Chyba tak dawno z nikim normalnie nie rozmawiałam, że zapomniałam jak to się robi.
-Jak to? Przecież twoja mama...
-Tak wiem. Była w szkole i powiedziała, że jadę na wakacje, bo mam problemy zdrowotne. Kłamała.
-Co? Ale po co miałaby kłamać?- zdziwiła się okładając ściereczkę, którą miała w dłoni, z powrotem na ladę.
-Bo wstydziła się prawdy...- uśmiechnęłam się blado.
-A... a jaka jest prawda?- zapytała dziewczyna przechylając głowę delikatnie w prawo, co wyglądało dość śmiesznie.
-Nie chcę o tym mówić.
-Jasne. Rozumiem. Przyszłaś tutaj pewnie w sprawie pracy, prawda?- czerwonowłosa zmieniła temat, za co byłam jej bardzo wdzięczna.
-Tak. Dokładnie. Jest jeszcze wolne miejsce?- zapytałam z nadzieją w głosie.
-Jasne! Przy okazji jeżeli chcesz, to mogę ci załatwić to stanowisko.- zaproponowała.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
-Naprawdę? Zrobiłabyś to dla mnie?
-Oczywiście. Znajomi mają przywileje, kochana.- powiedziała i puściła mi oczko, po czym zniknęła za jakimiś drzwiami, prowadzącymi prawdopodobnie na zaplecze.
-Dzień dobry!- usłyszałam głos.
-Dzień dobry!- odpowiedziałam i ujrzałam kobietę w średnim wieku. Miała około 40 lat.
-Emily, to moja ciocia Sophia. Ciociu Sophio, to Emily, nasza kandydatka na pracownicę.- przedstawiła nas sobie Melanie.
-Miło mi poznać. Bardzo bym chciała tutaj pracować. To dla mnie ważne.- zaczęłam przekonywać kobietę na wstępie.
-Nie musisz mnie przekonywać. Jesteś znajomą małej Mel, prawda?- zapytała.
-Tak jakby... jeszcze nie znamy się za dobrze.- wybrnęłam.
-Phi! Od jutra możesz zacząć!
-Naprawdę? O Matko, dziękuję pani bardzo!- zaśmiałam się ze szczęścia.
-No to witamy w au Lait!- podała mi rękę moja szefowa.
-Czy to...-zaczęłam podając kobiecie dłoń.
-Tak! To po francusku znaczy mleko.- wyprzedziła moje pytanie Melanie i zaśmiała się dając mi odpowiedź.
Uśmiechnęłam się do siebie, patrząc na szyld kawiarenki na szybie.
-To ja będę się już zbierać. Muszę pozałatwiać jeszcze kilka spraw. Chyba, że muszę coś jeszcze zrobić, w związku z nową pracą?- zapytałam zatrzymując się w pół kroku.
-Um... w sumie to nic specjalnego, ale może żeby jutro było ci łatwiej to Melanie pokaże ci co i jak?- zaproponowała kobieta, odwracając się do siostrzenicy.
-Jasne. Nie ma problemu. Chodź za mną.- odpowiedziała dziewczyna kiwając na mnie głową.
-Okej.- ruszyłam za czerwonowłosą za słynne tajemnicze drzwi, które jak przewidziałam, prowadziły na zaplecze.
-No to tak. To są nasze fartuszki, a to koszule. Pracuje tutaj jeszcze jedna dziewczyna o imieniu Collet, jest bardzo miła, przyzwyczaisz się do niej. Jesteśmy tutaj na dwie zmiany: od 9 do 13 i od 13 do 17, a w weekendy na trzy: od 10 do 14, od 14 do 17 i od 17 do 20. Jeżeli na tygodniu jest duży ruch to zamykamy o 18. Zapamiętałaś?- zapytała po objaśnieniu mi wszystkiego i wróciłyśmy na kawiarenkę.
-Jasne.- odpowiedziałam i pokiwałam głową.
-Chodź, pokażę ci, jak się robi kawę i śmietankę, tak żeby nie zatruć klientów.
Okazało się, że Melanie jest bardzo sympatyczną dziewczyną. Byłam z siebie dumna, że postanowiłam dać jej szansę. Nie chciałam, aby wyszła z tego wielka przyjaźń na wieki, bo w coś takiego nie miałam najmniejszej ochoty się pakować, ale przynajmniej miałam z kim porozmawiać, no i w końcu trzeba mieć jakieś względy u siostrzenicy szefowej.
Mimo że ciągle starałam się zachowywać normalnie i nie dawać po sobie poznać, że się stresuję, to i tak co chwilę zerkałam na własne ręce, chcąc zakryć dziury po wenflonach i wystające z rękawów sweterka bandaże na nadgarstkach. Już wystarczył mi fakt, że Luke ma mnie za psychopatką, którą może i też byłam, ale nie musiał tego wszystkiego wiedzieć. Chciałam mu jakoś wyjaśnić moje zachowanie i wytłumaczyć zaistniałą sytuację, ale nawet nie wiedziałam jak. Nie byłam w stanie mówić o moim uczuciach, czy emocjach, a tym bardziej o moich problemach. To nie jest takie łatwe, dla osoby o takich przeżyciach i tak słabej psychice.
Spokojnie spacerowałam przez park w stronę mojego domu, kiedy w oddali zauważyłam Naomi i Davida, być może na spacerze. Chciałam za wszelką cenę, zresztą jak zawsze, uniknąć konfrontacji z nimi. Nie miałam za dużego pola do ucieczki, więc po prostu weszłam za najbliższy, gęsty krzak przy ławce modląc się w duchu, żeby mnie nie zauważyli, ani oni, ani nikt inny. No bo co by sobie o mnie pomyślał ktoś, kto przechodziłby sobie spokojnie parkiem i nagle zauważył jakąś podejrzaną dziewczynę chowającą się w krzakach? Co to, to nie. O opinię publiczną też trzeba dbać.
Słyszałam strzępki ich rozmowy, ale nic nie mogłam zrozumieć. Starałam się wytężyć słuch, lecz po chwili było to zbędne, ponieważ podeszli do mnie. A raczej do ławki, przy której był krzaczek, który uratował mi życie. W przenośni oczywiście.
Jak się okazało, naszej słodziutkiej parze wcale nie układało się najlepiej. Kłócili się.
-Myślałem, że wiesz, że nie jesteś jedyną dziewczyną w moim życiu, no.
-Ale powiedz mi która normalna dziewczyna, powiedziałaby "tak", kiedy jej chłopak zadzwoniłby w nocy, pijany, pytając czy ma ochotę na trójkącik?!
-Ciszej! Jeszcze ktoś cię usłyszy.
-To dobrze. Niech się dowiedzą!
-Skarbie i tak nikt ci nie uwierzy. Ja mam tutaj władzę. Wystarczy, że powiem, że kłamiesz i sprawa skończona.
-Ale z ciebie dupek!
-Nie pozwalaj sobie, mała!- David złapał Naomi za nadgarstek.
-Puść mnie.- dziewczyna próbowała się wyszarpać.
-Dobrze, zrobimy tak: nikomu nic nie powiedz o moich małych wyskokach, a twoje zdjęcia i nagrania, będą sobie spokojnie leżeć w mojej szufladzie, co?
-Ale ty jes...
-Nie, nie. Odpowiadasz albo "tak", albo "nie".
-Dobra! Ale nadal mnie kochasz mój misiaczku-pysiaczku, tak?- powiedziała dziewczyna słodszym głosem, niż zwykle.
Że co? Ona z nim jeszcze chce być?!
-To... ty nie chcesz ze mną zerwać?- zapytał zdezorientowany David.
O to samo mogłabym ją zapytać.
-Co? Jasne, że nie. Nikt nie jest słodszy od ciebie, dlaczego miałabym w tobą zerwać z powodu jednej głupoty?
-O... no dobra.- David był równie zagubiony, co ja.
Ona jest jeszcze bardziej głupia, niż myślałam...
-To ja już będę leciała. Wpadnij dzisiaj, kochanie. Założę twoją ulubioną bieliznę.- powiedziała zachęcająco i dała David'owi buziaka w policzek, a ja poczułam, że mam odruch wymiotny.
-Do zobaczenia, mała.- odpowiedział jej David i na odchodnym klepnął ją w tyłek.
Kiedy odeszli i zniknęli mi z oczu, wyszłam z krzaków, choć miałam ochotę tam zostać i zwrócić resztkę szpitalnego jedzenia. Nie chodziło o to, że brzydziły mnie czułości wszelkich par, chodziło o to, jak ona mogła nadal z nim chcieć być i jak trzeba się nie szanować, żeby w miejscu publicznym dawać się klepać chłopakowi po tyłku?! No jak?!
Pokręciłam przecząco głową i ruszyłam do domu. Jedyne na co miałam wtedy ochotę to długa kąpiel i porządna obiado-kolacja. Potrzeba mi było przytyć. Wiem, że to dziwne, ale owszem.
Zaraz, zaraz. Przecież lodówka pewnie jest pusta.
Walnęłam się otwartą dłonią w czoło i zawróciłam w stronę centrum po zakupy. Na szczęście wzięłam ze sobą trochę pieniędzy.
Stałam zdziwiona przy kasie, patrząc się na ekspedientkę, jak na kosmitkę, kiedy usłyszałam ile wynosi mój rachunek.
-Na pewno aż ponad 20£**?
-Tak, na pewno. Coś nie tak?- zapytała kobieta.
-Nie, nie. Już płacę.
Drżącymi dłońmi wyciągnęłam z portfela wyznaczoną kwotę i podałam pani przy kasie. Matka zostawiła mnie na lodzie tylko ze 100£, a za zakupy zapłaciłam ponad 20£! Nie mogłam sobie wyobrazić, jak miałam za to przeżyć cały miesiąc, do wypłaty. Niestety byłam zmuszona poprosić panią Sophię, o danie mi wypłaty po jakimś tygodniu pracowania.
Zamyślona wreszcie, po tylu godzinach chodzenia wróciłam do upragnionego domu. Rzuciłam sporej okazałości dwie siatki na blat w kuchni i rozsiadłam się na kanapie w salonie. Głęboko westchnęłam. Wiedziałam, że dzień jeszcze się nie skończył i czeka mnie jeszcze wiele pracy. Już tamtego dnia chciałam wszystko zmienić. Poprzestawiać meble, powyrzucać rzeczy, które mi się nie podobają, a których moja mama nie chciała się pozbyć. Chciałam wstać następnego dnia i poczuć się jak nowo narodzona, jak w innym miejscu i w innym ciele.
*około 500zł
**około 100zł
-Jasne.- odpowiedziałam i pokiwałam głową.
-Chodź, pokażę ci, jak się robi kawę i śmietankę, tak żeby nie zatruć klientów.
Okazało się, że Melanie jest bardzo sympatyczną dziewczyną. Byłam z siebie dumna, że postanowiłam dać jej szansę. Nie chciałam, aby wyszła z tego wielka przyjaźń na wieki, bo w coś takiego nie miałam najmniejszej ochoty się pakować, ale przynajmniej miałam z kim porozmawiać, no i w końcu trzeba mieć jakieś względy u siostrzenicy szefowej.
Mimo że ciągle starałam się zachowywać normalnie i nie dawać po sobie poznać, że się stresuję, to i tak co chwilę zerkałam na własne ręce, chcąc zakryć dziury po wenflonach i wystające z rękawów sweterka bandaże na nadgarstkach. Już wystarczył mi fakt, że Luke ma mnie za psychopatką, którą może i też byłam, ale nie musiał tego wszystkiego wiedzieć. Chciałam mu jakoś wyjaśnić moje zachowanie i wytłumaczyć zaistniałą sytuację, ale nawet nie wiedziałam jak. Nie byłam w stanie mówić o moim uczuciach, czy emocjach, a tym bardziej o moich problemach. To nie jest takie łatwe, dla osoby o takich przeżyciach i tak słabej psychice.
Spokojnie spacerowałam przez park w stronę mojego domu, kiedy w oddali zauważyłam Naomi i Davida, być może na spacerze. Chciałam za wszelką cenę, zresztą jak zawsze, uniknąć konfrontacji z nimi. Nie miałam za dużego pola do ucieczki, więc po prostu weszłam za najbliższy, gęsty krzak przy ławce modląc się w duchu, żeby mnie nie zauważyli, ani oni, ani nikt inny. No bo co by sobie o mnie pomyślał ktoś, kto przechodziłby sobie spokojnie parkiem i nagle zauważył jakąś podejrzaną dziewczynę chowającą się w krzakach? Co to, to nie. O opinię publiczną też trzeba dbać.
Słyszałam strzępki ich rozmowy, ale nic nie mogłam zrozumieć. Starałam się wytężyć słuch, lecz po chwili było to zbędne, ponieważ podeszli do mnie. A raczej do ławki, przy której był krzaczek, który uratował mi życie. W przenośni oczywiście.
Jak się okazało, naszej słodziutkiej parze wcale nie układało się najlepiej. Kłócili się.
-Myślałem, że wiesz, że nie jesteś jedyną dziewczyną w moim życiu, no.
-Ale powiedz mi która normalna dziewczyna, powiedziałaby "tak", kiedy jej chłopak zadzwoniłby w nocy, pijany, pytając czy ma ochotę na trójkącik?!
-Ciszej! Jeszcze ktoś cię usłyszy.
-To dobrze. Niech się dowiedzą!
-Skarbie i tak nikt ci nie uwierzy. Ja mam tutaj władzę. Wystarczy, że powiem, że kłamiesz i sprawa skończona.
-Ale z ciebie dupek!
-Nie pozwalaj sobie, mała!- David złapał Naomi za nadgarstek.
-Puść mnie.- dziewczyna próbowała się wyszarpać.
-Dobrze, zrobimy tak: nikomu nic nie powiedz o moich małych wyskokach, a twoje zdjęcia i nagrania, będą sobie spokojnie leżeć w mojej szufladzie, co?
-Ale ty jes...
-Nie, nie. Odpowiadasz albo "tak", albo "nie".
-Dobra! Ale nadal mnie kochasz mój misiaczku-pysiaczku, tak?- powiedziała dziewczyna słodszym głosem, niż zwykle.
Że co? Ona z nim jeszcze chce być?!
-To... ty nie chcesz ze mną zerwać?- zapytał zdezorientowany David.
O to samo mogłabym ją zapytać.
-Co? Jasne, że nie. Nikt nie jest słodszy od ciebie, dlaczego miałabym w tobą zerwać z powodu jednej głupoty?
-O... no dobra.- David był równie zagubiony, co ja.
Ona jest jeszcze bardziej głupia, niż myślałam...
-To ja już będę leciała. Wpadnij dzisiaj, kochanie. Założę twoją ulubioną bieliznę.- powiedziała zachęcająco i dała David'owi buziaka w policzek, a ja poczułam, że mam odruch wymiotny.
-Do zobaczenia, mała.- odpowiedział jej David i na odchodnym klepnął ją w tyłek.
Kiedy odeszli i zniknęli mi z oczu, wyszłam z krzaków, choć miałam ochotę tam zostać i zwrócić resztkę szpitalnego jedzenia. Nie chodziło o to, że brzydziły mnie czułości wszelkich par, chodziło o to, jak ona mogła nadal z nim chcieć być i jak trzeba się nie szanować, żeby w miejscu publicznym dawać się klepać chłopakowi po tyłku?! No jak?!
Pokręciłam przecząco głową i ruszyłam do domu. Jedyne na co miałam wtedy ochotę to długa kąpiel i porządna obiado-kolacja. Potrzeba mi było przytyć. Wiem, że to dziwne, ale owszem.
Zaraz, zaraz. Przecież lodówka pewnie jest pusta.
Walnęłam się otwartą dłonią w czoło i zawróciłam w stronę centrum po zakupy. Na szczęście wzięłam ze sobą trochę pieniędzy.
Stałam zdziwiona przy kasie, patrząc się na ekspedientkę, jak na kosmitkę, kiedy usłyszałam ile wynosi mój rachunek.
-Na pewno aż ponad 20£**?
-Tak, na pewno. Coś nie tak?- zapytała kobieta.
-Nie, nie. Już płacę.
Drżącymi dłońmi wyciągnęłam z portfela wyznaczoną kwotę i podałam pani przy kasie. Matka zostawiła mnie na lodzie tylko ze 100£, a za zakupy zapłaciłam ponad 20£! Nie mogłam sobie wyobrazić, jak miałam za to przeżyć cały miesiąc, do wypłaty. Niestety byłam zmuszona poprosić panią Sophię, o danie mi wypłaty po jakimś tygodniu pracowania.
Zamyślona wreszcie, po tylu godzinach chodzenia wróciłam do upragnionego domu. Rzuciłam sporej okazałości dwie siatki na blat w kuchni i rozsiadłam się na kanapie w salonie. Głęboko westchnęłam. Wiedziałam, że dzień jeszcze się nie skończył i czeka mnie jeszcze wiele pracy. Już tamtego dnia chciałam wszystko zmienić. Poprzestawiać meble, powyrzucać rzeczy, które mi się nie podobają, a których moja mama nie chciała się pozbyć. Chciałam wstać następnego dnia i poczuć się jak nowo narodzona, jak w innym miejscu i w innym ciele.
*około 500zł
**około 100zł
_______________________________________________________________________
Pisałam ten rozdział przez kilka dni, po kilka godzin i wyszedł taki krótki! No nie mogę w to uwierzyć! Jestem mega wkurzona i niezadowolona...
Przepraszam, że tak późno, ale niestety nie umiem pisać rozdziałów inaczej niż na laptopie mojego brata, wprost na bloggera, a że znowu miałam problemy z internetem, no to wiecie.
Mam nadzieję, że jesteście choć odrobinę zadowoleni, bo ten rozdział miał naprawdę dużo wnieść i starałam się, żeby wszystko było w miarę jasno wyjaśnione i wgl.
Proszę o wasze opinie w komentarzach :*
Przepraszam, że tak późno, ale niestety nie umiem pisać rozdziałów inaczej niż na laptopie mojego brata, wprost na bloggera, a że znowu miałam problemy z internetem, no to wiecie.
Mam nadzieję, że jesteście choć odrobinę zadowoleni, bo ten rozdział miał naprawdę dużo wnieść i starałam się, żeby wszystko było w miarę jasno wyjaśnione i wgl.
Proszę o wasze opinie w komentarzach :*
Świetny!
OdpowiedzUsuń