sobota, 24 maja 2014

Rodział 7: Może tak właśnie miało być?

 *
Obudził mnie mocny powiew wiatru, wywołujący gęsią skórkę na moim całym ciele. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Byłam w pomieszczeniu, którego nie rozpoznawałam. Dopiero po chwili dotarły do mnie wydarzenia minionego dnia. 
Porwanie.
Ból.
Gwałt.
Poczułam wstręt do mojego ciała. Wstydziłam się samej siebie. Miałam ochotę jakimś sposobem przenieść swoją duszę, której bądź, co bądź pozostało dość niewiele i umiejscowić w jakimś innym ciele. Nawet nie zależało mi na tym, żeby było to jakieś ładne ciało. Chciałam, żeby po prostu nie było tym moim.
Zdziwił mnie fakt, że nie byłam do niczego przywiązana, ani czymś zakneblowana. Byłam wolna... jakby.
Próbowałam się podnieść, ale przeszywający ból tylnej strony czaszki, nie pozwalał mi na to. Opadłam z powrotem na coś, co miało zastępować łóżko. Uświadomiłam sobie, że wszystko mnie bolało. Głęboko zaciągnęłam się powietrzem, i powoli odsłoniłam odrobinę mojego ciała, delikatnie zsuwając koszulkę, którą miałam na sobie. Na prawym obojczyku miałam kilka mocnych i nadal pulsujących bólem malinek, a lewym trzy siniaki. Westchnęłam i wstałam z łóżka. Jęknęłam niemo kuląc się z bólu. Czułam jakby coś rozerwało mi moje krocze. W najbardziej brutalny sposób jaki się dało.
Nie płakałam. Może nie miałam już czym, a może moja podświadomość wiedziała, że kompletnie nic to nie da. Jednak w sercu nadal miałam strach, który w każdej chwili mógł obezwładnić całe moje ciało.
Podeszłam do drzwi, ale kiedy już miałam pociągnąć za klamkę i trochę się rozejrzeć usłyszałam kroki i jakąś rozmowę, a głosy z każdą chwilę stawały się wyraźniejsze. Spanikowałam i nie wiedziałam co mam zrobić. Ostatecznie postanowiłam z powrotem położyć się na "łóżku" i udawać, że dalej śpię. Może i ten pomysł do najgenialniejszych nie należał, bo mogli mnie zabić w każdej chwili, ale nie myślałam trzeźwo.
-Co z nią zrobimy, młody?- usłyszałam gruby męski głos.
-Nie wiem. Może donieść na nas glinom.- odezwał się bardziej przyjazny rozmówca.
-Może wywieziemy ją gdzieś daleko? Albo po prostu zabijemy?- zaproponował ten pierwszy.
Moje serce zaczęło bić mocniej. Nie wiedziałam czy może to właśnie najodpowiedniejsza chwila, aby uciec. Wyskoczyć przez te cholerne okno. Cokolwiek! Moja klatka piersiowa podnosiła się i opadała pospiesznie. Miałam nadal zamknięte oczy i leżałam plecami do rozmówców, ale widocznie mój przyspieszony oddech zwrócił ich uwagę.
-Zaraz. Ta kurwa nie śpi!- odezwał się głos, od którego aż przeszły mnie ciarki po plecach.
Gwałciciel.
Mój gwałciciel.
Choć nie wiedziałam czy to odpowiednie mówić o kimś takim, że jest mój, jednak to pierwsze co przyszło mi do głowy. Zaczęłam drżeć i nadal udawać, że śpię. Kompletnie nie wiedziałam co mam robić.
Trzeba było wyskoczyć przez okno jak tylko się obudziłam!
Pojedyncza łza wypłynęła spod mojej powieki. Ciekawa byłam skąd w moim ciele znalazła się jeszcze jakaś ilość wody, przecież wcześniejszego dnia  wypłakałam chyba wszystko.
Nadal się bałam. Nadal zależało mi, żeby przeżyć.
-Wstawaj, mała.- usłyszałam spokojne polecenie chłopaka, który odezwał się chwilę wcześniej.
Jego nazwanie mnie małą, wcale mnie nie uraziło. Zrobił to w raczej dość delikatny i miły sposób. Nie chciał mnie chyba tym urazić, jednakże poczułam się bardziej nieswojo niż wcześniej. Posłusznie wstałam do pozycji siedzącej i przerzuciłam nogi tak, że zwisały z leżanki i pochyliłam głowę. Nie wiedziałam na co mam się przygotowywać. Na długą ucieczkę, wyskok w okna, czy bicie się z tymi potworami. Postanowiłam po prostu siedzieć i czekać. Być może na pewną śmierć.
Rozglądałam się spode łba po twarzach trzech osobników płci przeciwnej stojących i patrzących się na mnie. Zauważyłam, że jeden z nich był dużo młodszy od reszty. Był starszy ode mnie, bo jednak na osiemnastolatka nie wyglądał. Miał może z dziewiętnaście, dwadzieścia lat.
Co on robi w takim gangu?
Troszkę nie mogłam skojarzyć faktów. Był za miły i za słodki, żeby krzywdzić ludzi. Choć nie wiem czy słodki, to dobre określenie dla kryminalisty.
-No to co z nią robimy? Nie mam czasu!- powiedział mężczyzna, który wszedł z chłopakiem do pokoju jako pierwszy.
Czekałam aż ktoś z łaski swojej się odezwie. Mi nagle zabrakło języka w gębie. Nie byłam jakoś za bardzo wygadana, chociaż jak trzeba było to potrafiłam dogryźć. Faktycznie strach potrafi paraliżować człowieka...
-Dobra. Nie mam najmniejszej ochoty nikogo zabijać. Wywieźcie ją gdzieś daleko z zawiązanymi oczami.- postanowił chłopak.
Co?! Nie! Nie! NIE!
-Nie! Błagam, nie! Zostawcie mnie w spokoju! Nikomu nie powiem, obiecuję! Nawet nie mam komu! Błagam!
Czułam się jakbym błagała wieżowiec, o to, żeby się odsunął, bo nie mam jak przejechać. Miałam świadomość, że na próżno próbowałam ich przekonać, żeby odpuścili. Takie osoby mają zadość ostrożności w takich chwilach. Nie było mowy o tym, żeby pozwolili mi tak po prostu odejść, jak pierwszej lepszej kurwie, którą sprowadzili sobie do domu.
-Śmieszna jesteś, naprawdę. Oczywiście, że cię nie puścimy. Zabierzcie ją wreszcie. Wczoraj się nie spisała. Nie chcę na nią dłużej patrzeć!- warknął facet, który mnie zgwałcił.
Po chwili chłopak i jakiś mężczyzna wzięli mnie pod ręce i zaczęli wynosić z pomieszczenia. Jęknęłam z bólu, pod wpływem ich żelaznego uścisku, jak również okaleczonej kobiecości.
Co on ze mną zrobił...?
Szamotałam się i próbowałam wyrwać, ale jak wiadomo- na próżno.
Tuż przed drzwiami wyjściowymi, po zejściu, a raczej zrzuceniu, ze schodów na głowę nałożono mi jakiś worek. Bałam się, że się uduszę, że zawiążą mi na szyi jakiś sznur czy coś. Na szczęści nikt tego nie zrobił, jednak ręce mi zawiązali... do tego za plecami.
-Delikatniej! To nie jest przedmiot!- syknął chłopak, kiedy starszy mężczyzna brutalnie wrzucił mnie do jakiegoś samochodu, dzięki czemu poczułam, że nie odkryłam swoich wszystkich uszczerbków na ciele.
-A co ty się tak przejmujesz? I tak pewnie zdechnie, gdzieś z głodu, albo samochód ją przejedzie.- prychnął starszy.
Samochód? Przejedzie?
Przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle. Do tamtej pory starałam nie dopuszczać do siebie takich myśli. Starałam się jakoś obmyślić plan, żeby wydostać się z tej chorej sytuacji. Niestety nic nie przychodziło mi do głowy.
Może tak właśnie miało być?


Po kilkudziesięciu minutach dość ekstremalnej jazdy było mi już najzwyczajniej w świecie niedobrze. Kierowca chyba nie wiedział co to jazda do 70 kilometrów na godzinę. Nie dość, że poruszaliśmy się po jakichś wybojach i nieznośnych trasach, to do tego z prędkością, co najmniej 90 lub 100 kilometrów na godzinę. Co chwila gdzieś skręcaliśmy, gwałtownie stawaliśmy. Mój brzuch wręcz zwijał się wewnątrz mnie, przyprawiając mnie o mdłości i ból głowy. Jednak to nie było już spowodowane wszelakiego rodzaju wstrząsami, tylko tym, że na nic nie byłam przygotowana. Nie byłam w stanie przewidzieć, gdzie mnie wywożą, ani czy będę w jakikolwiek sposób była w stanie dotrzeć do cywilizacji. Nie wiedziałam nic.
Po drodze zabraliśmy jeszcze jakiegoś chłopaka. Padało, a on najwidoczniej należał do gangu, więc chyba mieli go gdzieś podrzucić. Przez całą drogę milczał, a konwersacja raz na jakiś czas wywiązywała się tylko pomiędzy pasażerami siedzącymi z przodu.
Starałam się za wszelką cenę rozwiązać sznury na rękach. Jednak węzeł okazał się być bardzo dobry i silny. Bolały mnie już nadgarstki, ale nie chciałam się poddawać. To było dla mnie cholernie ważne. Od tego zależało, czy się wydostanę i być może- czy przeżyję. W pewnym momencie poczułam jak węzły się poluzowują. 
Tak! Tak! Tak!
W duchu cieszyłam się jak opętana, ale równocześnie wiedziałam, że rozwiązanie sznura, to tylko początek. Musiałam jeszcze wymyślić sposób jak wydostać się z samochodu, a mogło pozostać mi niewiele czasu. Miałam też problem siedzący obok mnie w postaci pasażera na gapę. Nie wiedziałam co robi i czy przypadkiem bacznie mnie nie obserwuje. Powoli zsunęłam z dłoni kawałek materiału, ale pozostawiłam je złączone razem. Podniosłam delikatnie głowę, tak żebym mogła spojrzeń na chłopaka siedzącego obok mnie, rozwalonej na praktycznie całych siedzeniach. Najwidoczniej mu to nie przeszkadzało.
Worek był z dość dziwnego materiału. Przypomniał worek na jakieś warzywa, czy coś.
Na myśl o jedzeniu uświadomiłam sobie jak bardzo jestem głodna i tym bardziej zapragnęłam się wydostać.
W każdym razie worek był jakby pleciony, więc miał przerwy między poszczególnymi niteczkami. Czyniło go to dość przejrzystym.
Starałam się nie robić zbyt podejrzanych ruchów, ale ułatwiała mi to specyficzna jazda mężczyzny prowadzącego samochód. Dzięki temu nawet jak zbyt mocno się poruszyłam, to było to po prostu wywołane szarpnięciem wozu. Schowana za siedzeniem kierowcy delikatnie podniosłam głowę i starałam się zidentyfikować, co robi chłopak. Tym razem niestety wstrząsy nie działały na moją korzyść...
Po kilku upewniających próbach, utwierdziłam się w przekonaniu, że chłopak prawdopodobnie śpi, jednak nie do końca widziałam jego twarz. Zaryzykowałam i potrząsnęłam głową zrzucając tym samym worek na wycieraczkę. Od razu zauważyłam, że jechaliśmy przez jakąś łąkę, pole czy coś, a słońce chyliło się już ku zachodowi. Przymknęłam oczy i uspokajająco wciągnęłam powietrze. Upewniłam się po raz ostatni, że mogę zrobić to, co miałam w planach i postanowiłam działać szybko. Gwałtownie podniosłam się i otworzyłam drzwi... a raczej miałam zamiar je otworzyć. Były zamknięte. Wiedziałam, że za nieudaną próbę ucieczki przyszłoby mi zapłacić podwójną karę.
-Co jest, kurwa?!- zawołał mężczyzna i spojrzał na mnie poprzez lusterko, umieszczone koło jego głowy.
Spanikowałam. Nie wiedziałam co robić, więc... wybiłam ręką szybę. Zrobiłam to już raz, rozwalając lustro, więc za drugim razem było już prościej podjąć taką decyzję. 
Szybko wyskoczyłam z nadal pędzącego samochodu i wylądowałam między wysokimi trawami, czy czymkolwiek to było. Zaczęłam biec przed siebie jak najszybciej się dało, ale było mi ciężko, ponieważ nie miałam nic na stopach, a widoczność utrudniała mi ulewa. Choć pieprzyć widoczność. I tak nie wiedziałam dokąd biegnę, ani gdzie się znajduję. Usłyszałam krzyki, gdzieś za mną, które sugerowały mi, że moi "towarzysze" ruszyli za mną w pościg. Dyszałam ciężko, co chwila ocierając z twarzy kropelki wody. Nie wiedziałam gdzie tak naprawdę mam uciekać. Polana mogła się ciągnąć i ciągnąć, a pościg mógł trwać i trwać... Powoli opadałam z sił, aż wreszcie potknęłam się o pierwszy lepszy kamień znajdujący się pod moimi gołymi stopami. Zawyłam z bólu, czując jak skała rozcina moją delikatną skórę. Powoli podniosłam się i zaczęłam kulejąc biec dalej. Niestety kilkanaście metrów dalej sytuacja powtórzyła się, lecz tym razem potknęłam się w sposób bardziej brutalny. Uderzyłam kolanem o skałę i nie dość, że rozcięłam skórę, to jeszcze kiedy spróbowałam się podnieść, z powrotem opadłam na mokrą ziemię, nie mogąc nawet wyprostować nogi.
To koniec...
Pomyślałam, że nie mogę już nic zrobić. Mogłam jedynie modlić się o to, żeby żaden z członków gangu mnie nie znalazł, co nie było zbyt ambitnym rozwiązaniem.
Leżałam na ziemi, powoli czołgając się coraz dalej i nasłuchiwałam. Byłam w stanie w najbardziej kryzysowej sytuacji zacząć biec. Nawet jeśli wiązało się to ze złamaniem, czy przemieszczeniem jakiejś kości.
Deszcz powoli zaczął działać mi na nerwy. Przez niego nic nie słyszałam, mimo że starałam się za wszelką cenę jak najbardziej wytężyć słuch. Jednak wreszcie coś usłyszałam. Jakiś szum, delikatnie poruszanie trawą.
Ktoś był blisko.
Panicznie rozglądałam się na wszystkie strony, starając się zidentyfikować, z której strony ten ktoś nadchodził. Po chwili zza mnie wyskoczyła jakaś postać. Krzyknęłam przerażona, ale już miałam zatkane usta dłonią napastnika. Zaczął ciągnąć mnie przed sobą, a ja za wszelką cenę starałam się wyszarpać. Wreszcie udało mi się to i zaczęłam co sił biec przed siebie. Niestety mimo mojej dobrej kondycji przewagę dała chłopakowi moja zraniona noga. Ledwo przebiegłam kilka metrów, jak upadłam i znalazłam się twarzą w twarz z chłopakiem. Tym razem sama zatkałam sobie usta dłonią. 
Luke. 


*Oczami Luke'a*
Wybiegłem z samochodu tuż za dziewczyną, która zwiała. Była strasznie szybka. Gdyby nie to, że dopiero się obudziłem, to z pewnością bym ją dogonił. Odgarniałem dłońmi wysokie źdźbła trawy i starałam się za wszelką cenę wytropić zbiega, ale ulewa utrudniała nie tylko widoczność, która i bez niego byłaby znikoma, ale także zagłuszała wszelkie dźwięki mogące wydobywać się z trawy. 
Wreszcie coś dostrzegłem. Leżała na ziemi tyłem do mnie i rozglądała się panicznie na boki. Widać, że była przerażona. Ja też nigdy nie popierałem zabierania dziewczyn i gwałcenia ich, czy wszelakiego innego sposobu ich brutalnego wykorzystywania. Niestety nie miałem zbytniego prawa głosu w takich sprawach.  
Bez namysłu podszedłem do niej i zatkałem jej usta, z których już wydobywał się paniczny krzyk. Zacząłem powoli ciągnąć ją w stronę samochodu, jednak była sprytniejsza ode mnie i po chwili wyrwała się. Puściła się biegiem w przeciwną stronę, ale dziwnie kulała, więc szybko ją dogoniłem, również dzięki temu, że się przewróciła. Stanąłem z nią twarzą w twarz i aż mnie zamurowało.
Emily. 
Jak mogłeś jej wcześniej nie poznać, debilu?!
Po prostu stałem wpatrzony w nią, jak zaczarowany, nie wiedząc co zrobić dalej. Zacząć jej się głupio tłumaczyć, czy od razu gdzieś z nią uciec. Nie mogłem jej oddać tamtym zboczeńcom...
Zaraz.
Dopiero po chwili wszystko do mnie dotarło.
Oni ją... oni ją zgwałcili...?
Otworzyłem szeroko oczy i poczułem, że mnie sparaliżowało. Dziewczyna patrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi brązowymi, ale przerażonymi oczami, które wyraźnie było widać, nawet pomimo ulewy. Jednak moment później wykorzystała moją chwilę nieuwagi i znów rzuciła się do ucieczki. Przez sekundę patrzyłem się na to jak biegnie, ale otrząsnąłem się i ruszyłem w jej ślady, nadal próbując wymyślić coś, co mogłoby ją ochronić. Nie mogłem jej oddać. Nie mogłem!
Złapałem dziewczynę za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie, a ona pod wpływem mojego silnego ruchu oparła się wolną dłonią o moja klatkę piersiową, lecz po chwili opuściła ją lekko zawstydzona.
-Puszczaj mnie!- wysyczała mi prosto w twarz.
-Nie.
-Co, teraz masz zamiar oddać mnie w ich ręce? Żeby mnie zabili? Tego chcesz?- zapytała i głos jej się załamał.
Mimo że padał deszcz, to i tak mógłbym przysiąc, że płakała.
-Nie.- odpowiedziałem krótko, zgrywając pewnego siebie, jednak tak naprawdę kompletnie nie wiedziałem co jej odpowiedzieć.
Nie mogłem jej zapewnić, że ją wyciągnę z tego bagna. Nawet nie wiedziałem jak.
-Puść mnie...- wyszeptała delikatnie i zabrała rękę, kiedy usłyszeliśmy krzyk Sam'a, gdzieś w pobliżu.
Poddała się.
-Luke! Znalazłeś ją! Co tak stoisz?- podbiegł do nas uradowany Ashton.
-Zamknij się stary, dobra?- odpowiedziałem mu zrezygnowany.
Złapałem się za głowę i zwróciłem ją w stronę w którą zacinały z nieba kropelki wody. Wiem, że deszcz wcale nie pomaga w takich chwilach, ale w moim mniemaniu miał pomóc mi wymyślić jakiś sensowny plan ochrony Em.
-Co jest?- zapytał odrobinę zdezorientowany.
-To jest Emily.
-No... a ja Ashton i co z tego?- zapytał ponownie nadal nie rozumiejąc.
-Znam ją, czaisz? Chodzimy razem do szkoły!- warknąłem w jego twarz.
Ashton był moim przyjacielem. Najbliższym przyjacielem, ale czasami naprawdę miałem ochotę mu przywalić.
-Czekaj...- powiedział i odciągnął mnie na bok od gapiącej się w zdziwieniu na nas Emily -W sensie coś się kroi i w ogóle?
-Jak coś ma między nami być, jak ona się właśnie kurwa dowiedziała, że mam coś wspólnego z takimi skurwielami jak Sam?- powiedziałem i złapałem go za koniec koszulki pociągając za nią ku górze.
-Dobra, stary. Wyluzuj.
Puściłem chłopaka i ostrożnie spojrzałem na Emily, upewniając się, czy nadal znajduje się tam, gdzie chwilę wcześniej. Jednak po odwróceniu głowy mój wzrok zatrzymał się na wysokości około metra sześćdziesięciu, gdzie coś koło tego miała dziewczyna, ale zastałem tam tylko trawę. Już miałem rzucać się w kolejną gonitwę za brunetką, ale dostrzegłem ją siedzącą na ziemi i oglądającą swoją lewą nogę. Była skaleczona, a z rany sączyła się krew. Do tego cała się trzęsła. Pogoda do najcieplejszych nie należała.
Muszę coś wymyślić do kurwy...
-Brandon, mamy mało czasu. Nie oddam jej, rozumiesz?- oświadczyłem.
Chłopak westchnął.
-Mam pytanie. Co jest dla ciebie ważniejsze, twoje czy jej bezpieczeństwo?- zapytał mnie po chwili ciszy.
Miał plan.
-Oczywiście, że jej. Jeszcze pytasz.- odpowiedziałem jakby Ashton właśnie zadał najgłupsze pytanie na świecie. Bądź co bądź, dokładnie to zrobił.
-Sporo dla niej ryzykujesz. Właściwie to ile się znacie? Przecież dopiero niedawno tutaj wylądowaliśmy.
-Nieważne ile się znamy. Nie zostawię jej na pastwę losu, dziesiątki kilometrów od domu. Na moim miejscu zrobi byś to samo.
-Dobra. Zrobimy tak.- westchnął i przeczesał dłonią włosy, jak miał w zwyczaju, kiedy się denerwował -Zabierz ją tam. W stronę tego wielkiego drzewa. Najlepiej na nie wejdźcie i usiądźcie. Niedaleko są słupy telegraficzne, więc jedyne co ci pozostaje to modlić się, żeby pioruny nie uderzyły w was, tylko w nie. Poprowadzę Sam'a w drugą stronę. Wrócę po was...- oświadczył bez przekonania i zaczął się oddalać, jednak odwrócił się jeszcze na chwilę -Wracasz teraz z nami, czy zostajesz z nią?
-Sam będzie coś podejrzewał...- odwróciłem się i spojrzałem na dziewczynę -Z drugiej strony, nie zostawię jej samej w taką pogodę i w takim stanie...
-Twój wybór.- powiedział i rozłożył ręce wzruszając ramionami.
Mój wybór... To zdanie odbijało się po mojej głowie, niczym echo po otwartej przestrzeni. Ani pozostanie z Em., ani powrót z Ashtonem nie było dobrym pomysłem. Jednak zostawienie tak delikatnej i bezbronnej istoty jak ona, w burzę i do tego ze skaleczoną nogą, nie wchodziło w grę. 
-Zostało nam jakieś trzydzieści sekund, żeby się stąd wynieść. Sam może wrócić twoimi śladami. Idę z nią.
Trzeba być mną, żeby ryzykować swoje życie, dla kompletnie nieznanej sobie osoby.


*Oczami Emily*

Byłam roztrzęsiona. I cholernie się bałam. Bałam się, że ten facet znowu przysporzy mi wiele bólu. Wolałam już umrzeć, niż musieć ponownie na niego patrzeć. Nie był to ten gość, który mnie zgwałcił, ale wyglądał na równie niebezpiecznego. Nie chciałam, aby mnie dotykał... Moje ciało było już dla mnie wystarczająco wstrętne, przed tym wszystkim, ale później, było już tylko gorzej.
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego jak coś jest dla mnie ważne, to zawsze jakoś musi się spierdolić? Nic nie było zgodne z moimi oczekiwaniami, czy pragnieniami. Nic.
Przysłuchiwałam się rozmowie Luke' a z jakimś chłopakiem. Z tego co usłyszałam, chyba miał na imię Brandon. Miałam ochotę uciekać co sił w nogach, jak najdalej od nich, kiedy tylko odwrócili ode mnie wzrok, ale jednak tych sił w moich nogach, już po prostu nie było.
Strasznie długo rozmawiali. W każdej chwili mógł koło nas znaleźć się ten goryl, który chciał mnie wywieść, ale oni chyba nic sobie z tego nie robili.
Było mi zimno. Powoli nastawała jesień, a pogoda dawała wszystkim o tym znać, tym bardziej, że w Londynie za gorąco nie bywa. Wreszcie postanowiłam obejrzeć swoją uszkodzoną nogę. Nie dość, że rana na kolanie była sporej okazałości, to jeszcze mój najmniejszy dotyk sprawiał, że miałam ochotę wyć z bólu. Albo złamałam nogę, albo przemieściła mi się rzepka. Krótko mówiąc, sprawa nie była za ciekawa.  Nie mogłam chodzić, a w tamtej chwili ucieczka, to jedyne słowo, które opisywało moją sytuację, a jak wiadomo, do tego potrzeba sprawnych obu nóg...
Wreszcie chłopaki skończyli rozmowę. Luke podszedł do mnie, a Ashton (?) pobiegł  przeciwnym kierunku.
-Choć. Mamy mało czasu.- oświadczył i ukucnął koło mnie.
-Nigdzie się nie wybieram.- powiedziałam i odwróciłam wzrok.
-Chcesz wylądować w łapach Sam'a?- zapytał, co odrobinę zbiło mnie z tropu.
A nie to chciał ze mną zrobić?
-A gdzie indziej chcesz mnie zabrać? Bo ten Sam, to zapewne tamten goryl.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie, zapewne na to, jak nazwałam jego "kumpla".
-Nie, nie do niego. Mam zamiar cię z tego wyciągnąć.- powiedział i wstał podając mi rękę.
Przez chwilę siedziałam bez ruchu, zastanawiając się, co zrobić. Niestety za wiele wyjść nie miałam. Nie miałam pojęcia co Luke chciał zrobić. Kiedy wraz z tym milszym kumplem, ode mnie odszedł, kompletnie odcięli mnie od swojej konwersacji. Dochodziły do mnie tylko pojedyncze, nic nie znaczące słowa.
Wiedziałam, że nie mogę mu ufać. Należał do jakiego podejrzanego "stowarzyszenia".
Kto wie, czy on też nie bawi się z dziewczynami w ten sam sposób, co tamten?
Przypomniałam sobie, co mi zrobił tamten facet. Osłabiło mnie to emocjonalnie jeszcze bardziej. Uświadomiłam sobie, że ktoś tam w górze zrobił sobie ze mnie kozła ofiarnego i wszystkie zła tego świata spadały właśnie na mnie, żeby inni mogli być odciążeni. Może powinnam się czuć zaszczycona, z powierzonej mi roli, ale dlaczego nie czułam? Bo to chujowe.
Nie miałam ochoty iść dalej. Bo po co? Może Luke też chciał mnie wykorzystać? Może to był tylko jakiś marny podstęp? Może kawałek dalej czaiła się zgraja typów, którzy tylko czekali na to, żeby mnie... zgwałcić...?
Tylko że on na takiego do cholery nie wyglądał!
Nie można nazwać przestępcą, kogoś, kto wygląda tak niewinnie.
Zaraz. CO?!
Co ja w ogóle bredzę?!
Skarciłam się w myślach, za mój beznadziejny tok myślenia. Pozory mylą, to żadna niespodzianka.
Nie wiedziałam co począć, a czas uciekał. Luke patrzył się na mnie coraz bardziej smutnym wzrokiem. Jakby czuł się winny, ale ja wiedziałam, że wcale tak nie było.
-Nie...- szepnęłam i pociągnęłam jego dłoń ku dołowi, tak żeby znów wsadził ją do kieszeni, ale nie zrobił tego. Tylko patrzył się na mnie zdezorientowanym i bezradnym spojrzeniem.
Czułam się... pusta. W momencie, gdy Luke zaproponował mi pomoc, przestało mnie już właściwie obchodzić, czy coś mi się stanie. Może dlatego, że i tak czułam, że będzie do dupy. Wczoraj było do dupy. Dzisiaj też jest do dupy, więc jutro też pewnie będzie do dupy, to oczywiste.
Wstałam sycząc z bólu. W tamtym momencie podobało mi się, że deszcz padał. Przynajmniej zatuszował łzy lecące ciurkiem po moich policzkach. Mogłam wreszcie dać upust emocjom, które zawsze chowałam w sobie.
Zaczęłam powoli odchodzić, ogromnie kulejąc, a nic nie zapowiadało się na to, że chłopak mnie zatrzyma...
Tylko pytanie, gdzie odchodziłam? Przecież od rzeczywistości nie da się uciec.
____________________________________________________________________________
Tak prezentuje się rozdział 7!
Dziękuję dziewczynie, która skomentowała ostatni rozdział. Jejku nawet nie wiesz jak się z tego cieszyłam ♥ Jak małe dziecko normalnie. Dziękuję Ci za miłe słowa, to dla mnie (tym bardziej teraz) naprawdę dużo znaczy.
Podoba się komuś rozdział? Nie chce pędzić przez to opowiadanie. Ostatnim rozdziałem przyspieszyłam, ale teraz delikatnie zwolnimy, więc nie zdziwię się,  jak ktoś się zanudzi. Ale jeżeli się spodoba to będzie mi miło. 
Komentujcie, to motywuje ♥

2 komentarze:

  1. Ale Emily dużo przeszła. Myślałam, że chociaż Luke będzie tym dobrym. Szkoda, że tak wyszło.
    Czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń