Coś we mnie pękło. Coś się we mnie zmieniło. Coś wręcz rozkazało mi.
Powiem mu.
Powiem mu wszystko.
Dokonałam wyboru.
Powiem mu.
Powiem mu wszystko.
Dokonałam wyboru.
W końcu po kilku godzinach przekonałam Luke'a żebyśmy szli dalej. W stu procentach na oślep. Mimo że nie byłam w stanie iść, chciałam tego. Bardzo tego chciałam. Nie umiałam już znieść życia w dziczy. Wszystko było prowizoryczne, chwilowe. Byliśmy pozbawieni jedzenia i picia. Zdani tylko na siebie. Niebezpiecznie było wychodzić z lasu, który mógł być obserwowany przez Tyler'a, albo kogoś z jego zgrai. Tak postanowił Luke. Bał się o mnie. Bał się o nas. Jednak nie można ciągle żyć w strachu, być może przed niczym i bez pożywienia. Nadszedł czas, wrócić do domu.
-Emily?
Mruknęłam w odpowiedzi.
-Możesz mi coś obiecać?- Luke spojrzał na mnie przenikliwie, zabierając mi sprzed nosa gałąź, zagradzającą drogę.
-Nie - odpowiedziałam krótko i bez zastanowienia, idąc dalej.
-Em., proszę cię. Nie możesz ciągle być taka.
-Jaka?- zatrzymałam się, czując jak wzbiera się we mnie złość.
-Niedostępna.
-A jednak mogę! Nie rozumiesz mnie i nigdy nie zrozumiesz! Nie wiesz przez co przeszłam, więc nie masz pojęcia, dlaczego taka jestem!- wykrzyczałam nie panując nad sobą.
Skrzywiłam się lekko, czując jak ból znowu zaczyna we mnie pulsować od ramienia, aż po sam nadgarstek.
-Więc może w końcu mi to wszystko powiesz?- odpowiedział łagodnie.
-Oh tak! Naprawdę cię to interesuje? I co?! I później przekonasz się, że jestem psychiczna i polecisz to każdemu powiedzieć?!
W sumie sama nie wiedziałam dlaczego krzyczę. Mówienie o tym, co czuję, sprawiało mi większy problem, niż się spodziewałam.
-A ty naprawdę myślisz, że taki jestem? Czy gdyby tak było, to czy nadal bym z tobą rozmawiał? Przecież doskonale wiem, że masz świadomość, że Naomi wygaduje w koło na twój temat różne, niestworzone bzdury. W tym również mnie. Czy gdyby mnie obchodziło, co inni o mnie myślą, to czy byłbym tutaj, teraz?
Brzmiał tak cholernie przekonująco. Do tego zdawał się być opanowany, jak tylko się dało. Choć i tak widziałam, jak jego pięści z każdym słowem zaciskają się coraz bardziej, aż w końcu zbielały mu knykcie. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, żeby go nie urazić, ale żeby za dużo nie zdradzić.
Chyba wziął moje milczenie za zachętę do dalszego mówienia, bo kontynuował monolog.
-Naomi zerwała z Davidem. Nie wiedziałaś, prawda? Zrobiła to dla mnie. Obiecywała mi, że się zmieni i że mnie już nie zdradzi. Kiedy ją zignorowałem, powiedziała że tego pożałuję. Że zemści się na mnie i później na tobie. Bo powiedziałem jej, że wolę ciebie od niej! Nie ufasz mi po tym nawet do tego stopnia, że nie powiesz mi dlaczego jesteś, jaka jesteś? Na tą chwilę nie potrzebuję wszystkich szczegółów twojego życia, wystarczy mi tylko to. Przestań mnie tak traktować, nic ci nie zrobiłem. Wiem, że prawdopodobnie przeze mnie to wszystko ci się przytrafiło, ale nie chciałem tego i chciałbym cofnąć czas. Może byłoby inaczej...- zaczął nerwowo pocierać dłonią kark.
Wzdrygnęłam się. Miał rację. Znowu. Przestałam na niego patrzeć, a zajęłam się spoglądaniem na stopy, które nagle stały się interesujące.
Delikatnie speszyłam się wspomnieniem o gwałcie. Sen był, ale się zbył. Nie chciałam do tego wracać, bo czułam się w pewien sposób brudna. Niestety od rzeczy, które pojawiły się w przeszłości, nie zawsze da się uciec. One niebezpiecznie krążą wokół nas, będąc daleko, choć równocześnie tak blisko.
-Nie wiem co mam o tym myśleć...-wyszeptałam.
Poczucie winy? Kompletnie nie pasowało mi to do takiego chłopaka. Jednak brzmiał tak przekonująco... Bałam się, że to była tylko marna gra.
Luke złapał mnie za podbródek i uniósł go na wysokość jego oczu. Przeszły mnie ciarki. Spojrzał mi głęboko w tęczówki, jakby chciał z nich wyczytać co znajduje się w mojej głowie. Niestety nie znajdowała się tam żadna normalna myśl. Biłam się z każdą z nich. Trwała tam istna burza. Do tego z piorunami.
Jednak podjęłam już decyzję.
Mimo że nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, to i tak już mu ufałam. Było za późno na jakikolwiek wycofanie.
-Zaraz... przecież ja ci wszystko powiedziałam. Kiedy wróciłam ze szpitala, przed moim domem - dotarło do mnie po kilku sekundach.
Zmarszczyłam czoło, czekając na wyjaśnienia. To co sobie uświadomiłam, jakby skreślało jego poprzednie słowa.
-Sądziłem, że tylko się bronisz, a nie, że... mówisz prawdę - wyglądał jakby ktoś wymierzył mu policzek.
Zabrał rękę i ogromnie się zakłopotał. Chyba wyczuł, że jego zachowanie było nie na miejscu. Jednak coś wiedział. A tylko to coś chciał wiedzieć. Więc dlaczego drążył tak temat...
Nie byłam pewna co mogę mu powiedzieć. Jednak wysiliłam się na pierwsze słowa, który przyszły mi do głowy.
-Jeżeli można być zmęczonym życiem, to to jedyne uczucie jakie opisuje stan w jakim się znajduję - szepnęłam prosto w twarz chłopaka, a mój głos był słaby i ledwo dosłyszalny pośród szumu liści drzew i po prostu zaczęłam podążać przed siebie.
Jak zwykle nie kontynuował rozmowy, za co tym razem nie byłam mu wdzięczna. Byłam skłonna powiedzieć mu wszystko. Jednak on wcale nie próbował się tego wszystkiego dowiedzieć.
Mruknęłam w odpowiedzi.
-Możesz mi coś obiecać?- Luke spojrzał na mnie przenikliwie, zabierając mi sprzed nosa gałąź, zagradzającą drogę.
-Nie - odpowiedziałam krótko i bez zastanowienia, idąc dalej.
-Em., proszę cię. Nie możesz ciągle być taka.
-Jaka?- zatrzymałam się, czując jak wzbiera się we mnie złość.
-Niedostępna.
-A jednak mogę! Nie rozumiesz mnie i nigdy nie zrozumiesz! Nie wiesz przez co przeszłam, więc nie masz pojęcia, dlaczego taka jestem!- wykrzyczałam nie panując nad sobą.
Skrzywiłam się lekko, czując jak ból znowu zaczyna we mnie pulsować od ramienia, aż po sam nadgarstek.
-Więc może w końcu mi to wszystko powiesz?- odpowiedział łagodnie.
-Oh tak! Naprawdę cię to interesuje? I co?! I później przekonasz się, że jestem psychiczna i polecisz to każdemu powiedzieć?!
W sumie sama nie wiedziałam dlaczego krzyczę. Mówienie o tym, co czuję, sprawiało mi większy problem, niż się spodziewałam.
-A ty naprawdę myślisz, że taki jestem? Czy gdyby tak było, to czy nadal bym z tobą rozmawiał? Przecież doskonale wiem, że masz świadomość, że Naomi wygaduje w koło na twój temat różne, niestworzone bzdury. W tym również mnie. Czy gdyby mnie obchodziło, co inni o mnie myślą, to czy byłbym tutaj, teraz?
Brzmiał tak cholernie przekonująco. Do tego zdawał się być opanowany, jak tylko się dało. Choć i tak widziałam, jak jego pięści z każdym słowem zaciskają się coraz bardziej, aż w końcu zbielały mu knykcie. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, żeby go nie urazić, ale żeby za dużo nie zdradzić.
Chyba wziął moje milczenie za zachętę do dalszego mówienia, bo kontynuował monolog.
-Naomi zerwała z Davidem. Nie wiedziałaś, prawda? Zrobiła to dla mnie. Obiecywała mi, że się zmieni i że mnie już nie zdradzi. Kiedy ją zignorowałem, powiedziała że tego pożałuję. Że zemści się na mnie i później na tobie. Bo powiedziałem jej, że wolę ciebie od niej! Nie ufasz mi po tym nawet do tego stopnia, że nie powiesz mi dlaczego jesteś, jaka jesteś? Na tą chwilę nie potrzebuję wszystkich szczegółów twojego życia, wystarczy mi tylko to. Przestań mnie tak traktować, nic ci nie zrobiłem. Wiem, że prawdopodobnie przeze mnie to wszystko ci się przytrafiło, ale nie chciałem tego i chciałbym cofnąć czas. Może byłoby inaczej...- zaczął nerwowo pocierać dłonią kark.
Wzdrygnęłam się. Miał rację. Znowu. Przestałam na niego patrzeć, a zajęłam się spoglądaniem na stopy, które nagle stały się interesujące.
Delikatnie speszyłam się wspomnieniem o gwałcie. Sen był, ale się zbył. Nie chciałam do tego wracać, bo czułam się w pewien sposób brudna. Niestety od rzeczy, które pojawiły się w przeszłości, nie zawsze da się uciec. One niebezpiecznie krążą wokół nas, będąc daleko, choć równocześnie tak blisko.
-Nie wiem co mam o tym myśleć...-wyszeptałam.
Poczucie winy? Kompletnie nie pasowało mi to do takiego chłopaka. Jednak brzmiał tak przekonująco... Bałam się, że to była tylko marna gra.
Luke złapał mnie za podbródek i uniósł go na wysokość jego oczu. Przeszły mnie ciarki. Spojrzał mi głęboko w tęczówki, jakby chciał z nich wyczytać co znajduje się w mojej głowie. Niestety nie znajdowała się tam żadna normalna myśl. Biłam się z każdą z nich. Trwała tam istna burza. Do tego z piorunami.
Jednak podjęłam już decyzję.
Mimo że nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, to i tak już mu ufałam. Było za późno na jakikolwiek wycofanie.
-Zaraz... przecież ja ci wszystko powiedziałam. Kiedy wróciłam ze szpitala, przed moim domem - dotarło do mnie po kilku sekundach.
Zmarszczyłam czoło, czekając na wyjaśnienia. To co sobie uświadomiłam, jakby skreślało jego poprzednie słowa.
-Sądziłem, że tylko się bronisz, a nie, że... mówisz prawdę - wyglądał jakby ktoś wymierzył mu policzek.
Zabrał rękę i ogromnie się zakłopotał. Chyba wyczuł, że jego zachowanie było nie na miejscu. Jednak coś wiedział. A tylko to coś chciał wiedzieć. Więc dlaczego drążył tak temat...
Nie byłam pewna co mogę mu powiedzieć. Jednak wysiliłam się na pierwsze słowa, który przyszły mi do głowy.
-Jeżeli można być zmęczonym życiem, to to jedyne uczucie jakie opisuje stan w jakim się znajduję - szepnęłam prosto w twarz chłopaka, a mój głos był słaby i ledwo dosłyszalny pośród szumu liści drzew i po prostu zaczęłam podążać przed siebie.
Jak zwykle nie kontynuował rozmowy, za co tym razem nie byłam mu wdzięczna. Byłam skłonna powiedzieć mu wszystko. Jednak on wcale nie próbował się tego wszystkiego dowiedzieć.
*
Znowu zaczęło padać. Kapryśna pogoda w Londynie i jego okolicach, nie rozpieszczała mieszkańców tych terenów.
-Nie mamy się gdzie schować! Nie możemy stać i moknąć!- starałam się przekrzyczeć zacinający deszcz.
Zaczynałam czuć się coraz gorzej. Deszcz był dobrym pretekstem do odpoczynku.
-Być może nie musimy - odpowiedział Luke i patrzył przed sobie z miną czterolatka, który otwiera prezenty na gwiazdę.
-Co?- mrukęłam pod nosem i podążyłam za jego wzrokiem.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Znajdowaliśmy się na skraju lasu, zakończonego stromym stokiem, zapewne jakiegoś wzgórza. U naszych stóp rozciągało się miasto.
Londyn!
Zamrugałam kilkukrotnie oczami dla pewności, że nic mi się nie przewidziało. Tym razem i ja czułam się jak dziecko. Chyba nigdy tak bardzo nie cieszył mnie tak widok zwykłych domów, ulic, czy samochodów. Jednak wtedy byłam prze szczęśliwa.
Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że stoję w deszczu i podziwiam miasto nocą. Może i było co podziwiać, ale nie było to odpowiednie miejsce, ani czas.
-Em. Chyba jesteśmy w domu - uśmiechnął się szczerze.
Widziałam jak wręcz promieniał, poczym po prostu zgasł. Jak spadająca gwiazda, zderzająca się z ziemią. Lekko mnie to zmartwiło.
-Coś się stało?- zapytałam, choć wcale nie oczekiwałam dostać odpowiedzi.
-Nie, nie. Nic - od razu uciął temat i posłał mi wymuszony uśmiech.
Zmarszczyłam czoło i patrzyłam się na niego przez chwilę, przenikliwie. W końcu odpuściłam. Wtedy chwili nic nie mogło zmącić mojej radości. Przynajmniej tak mi się wydawało...
-Chodź. Odpoczniesz - powiedział Luke i wskazał na jakieś coś w oddali, co było po prostu kilkoma belkami wbitymi w ziemię i położoną na ich szczycie płachtą. Miało nam to posłużyć jako schronienie.
-O nie, nie, nie. Jesteśmy już tak blisko, a ty masz zamiar odpoczywać? Nie. Ja idę do domu - oburzyłam się.
-Nie możesz. Jesteś ranna, pamiętasz?
Nie da się zapomnieć...
-Taa...
-Nie możesz się przemęczać. Stajemy - postanowił i otarł krople wody, spływające po jego skroni.
-Proszę cię. Mieszkam niedaleko. Poznaje tą okolicę. Chyba lepiej jeśli będę w domu, w cieple, niż tutaj, na deszczu, prawda?- zrobiłam maślane oczka.
Nie chciałam wracać do rzeczywistości. Moja nie była zbyt różami usłana. Ciężko było mi się z nią zmierzyć, ale parę lat wstecz sama wybrałam taką drogę i byłam świadoma, że muszę ponieść tego konsekwencje i wytrwać. Właśnie nadszedł czas stawienia czoła mojemu życiu.
I byłam gotowa.
-Masz rację... Jesteś pewna, że dasz radę?- zapytał dla pewności, chociaż pewnie wiedział jaką otrzyma odpowiedź.
-Idziemy.
Jak postanowiłam, tak zrobiliśmy. Już po chwili byliśmy z drodze do domu. Boże, jak to piękne brzmi. Nie mogłam się doczekać, aż wezmę gorącą, długą kąpiel w mojej kochanej wannie, aż się przebiorę w najwygodniejsze dresy, zjem coś porządnego, aż...
-Zaczekaj - Luke zastawił mi drogę swoim ciałem.
Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
-Muszę ci coś uświadomić.
-Słucham.
-Nie możesz wrócić do domu.
-Śmieszne - prychnęłam i wywróciłam oczami -Zejdź mi z drogi, proszę.
-Mówię poważnie. Nie będziesz tam bezpieczna.
Spojrzałam na chłopaka. Jego wyraz twarzy był wręcz kamienny. Nie wyrażał żadnych uczuć. Jednak na pewno był poważny.
-O co ci chodzi?
-Sam jakimś cudem cię znalazł. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, ale znalazł. Nie możesz tam wrócić, bo sytuacja może się powtórzyć. Nie jesteś bezpieczna.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Już wszystko zaczynało się układać, zaczynałam wracać do siebie, mimo tego wszystkiego co mnie spotkało, a tu nagle znowu ktoś rzuca mi kłody pod nogi! Zagryzłam zęby, a w moich oczach pojawiły się łzy. Nawet nie smutku. Raczej bezsilności. Tej pieprzonej bezsilności wobec życia, które mi nieźle daje po tyłku każdego dnia.
-Wiesz co? Spotkało mnie wiele. Szczęście raczej za mną nie przepada, bo przychodzi do mnie cholernie rzadko, a kiedy już się pojawi to pan Przejebane wraca z urlopu. Mam gdzieś, że coś się ze mną może stać, a mogę nawet umrzeć. Zwisa mi to. Na tą chwilę, chce po prostu odpocząć, więc proszę, nie mów mi, że nie wrócę do domu.
Cała drżałam. To co usłyszałam, dobitnie mnie zniszczyło. Czułam się jak insekt, a życie było butem, próbującym zdeptać mnie przy każdej możliwej okazji. Chciałam wreszcie zacząć się cieszyć, ale kiedy przyszedł powód do radości, to przysłaniał go powód do załamania nerwowego.
-Proszę cię. Zostań u mnie. Chociaż dzisiaj. Później coś wymyślimy.
-Nie mogę - odwróciłam wzrok.
Tak naprawdę chciałam. Chciałam poczuć, że ktoś jest w domu, że ktoś jest ze mną. Nie czuć tej pustki i samotności, ale bałam się go. Bądź co bądź był przestępcą. Mógł mnie skrzywdzić. Przecież ja tylko chciałam wyglądać na pewną siebie i silną. A to nie oznacza, że naprawdę taka byłam.
-Ale musisz. Nie pozwolę, żeby po raz kolejny coś ci się stało z mojej winy. Proszę cię, chodź.
Odnosiłam wrażenie, że chłopak zaraz klęknie na kolana i zacznie mnie błagać o pójście z nim. Odrzuciłam głowę do tyłu, czując jak deszcz odmywa mi twarz z wszelkich zmartwień.
-Nie chcę robić kłopotu twoim rodzicom...- skrzywiłam się, szukając wszelkich wymówek.
-Spokojnie - puścił mi oczko -Mieszkam sam.
Jeszcze przez chwilę stałam i zastanawiałam się co począć.
A chrzanić to!
Nie chciałam dłużej żyć pod tą presją i ciągłym kalkulowaniem wszystkiego. Chciałam pozwolić sobie mówić to, co chciałam i komu chciałam, robić to, co chciałam i kiedy chciałam. Znaleźć kogoś, komu mogę zaufać, znaleźć przyjaciela.
Zacząć naprawdę żyć.
-Dobrze - odpowiedziałam kiwając głową, a na twarzy chłopaka zawitał taki uśmiech, jakbym właśnie spełniła jego największe marzenie.
Byłam pewna siebie, jak nigdy przedtem. Zaczęłam dążyć do celu. Dążyć do normalności.
Kiedyś zechciałam być inna. Chciałam wyróżniać się tym, że miałam odwagę być sobą. Jednak konsekwencje tego wyboru spowodowały, że przestawałam sobą być. Wszystko powoli zaczęło mnie niszczyć. Kawałek po kawałku. Kiedy myślałam, że nic już ze mnie nie zostało, pojawił się Luke. Udowodnił mi, że jednak zostało. Malutki zarodek, wewnątrz mnie, który pojony odpowiednią siłą, miał wykiełkować i być tak silny, jak najpotężniejsze drzewo. Malutki zarodek, który czaił się w najgłębszych zakamarkach mojego serca, pozostając nietknięty i nieskażony żadną złą cechą.
Zarodek, którego siłą była prawdziwa miłość.
Zarodek, który już zaczął kiełkować...
_______________________________________________________________
No czeeeeść! :* Uffff dałam radę. Teraz będzie już powolutku coraz bardziej z górki i mam nadzieję, że będę miała jeszcze większą wenę, niż wcześniej. Jeżeli się podoba, piszcie w komentarzach! :)
-Nie mamy się gdzie schować! Nie możemy stać i moknąć!- starałam się przekrzyczeć zacinający deszcz.
Zaczynałam czuć się coraz gorzej. Deszcz był dobrym pretekstem do odpoczynku.
-Być może nie musimy - odpowiedział Luke i patrzył przed sobie z miną czterolatka, który otwiera prezenty na gwiazdę.
-Co?- mrukęłam pod nosem i podążyłam za jego wzrokiem.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Znajdowaliśmy się na skraju lasu, zakończonego stromym stokiem, zapewne jakiegoś wzgórza. U naszych stóp rozciągało się miasto.
Londyn!
Zamrugałam kilkukrotnie oczami dla pewności, że nic mi się nie przewidziało. Tym razem i ja czułam się jak dziecko. Chyba nigdy tak bardzo nie cieszył mnie tak widok zwykłych domów, ulic, czy samochodów. Jednak wtedy byłam prze szczęśliwa.
Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że stoję w deszczu i podziwiam miasto nocą. Może i było co podziwiać, ale nie było to odpowiednie miejsce, ani czas.
-Em. Chyba jesteśmy w domu - uśmiechnął się szczerze.
Widziałam jak wręcz promieniał, poczym po prostu zgasł. Jak spadająca gwiazda, zderzająca się z ziemią. Lekko mnie to zmartwiło.
-Coś się stało?- zapytałam, choć wcale nie oczekiwałam dostać odpowiedzi.
-Nie, nie. Nic - od razu uciął temat i posłał mi wymuszony uśmiech.
Zmarszczyłam czoło i patrzyłam się na niego przez chwilę, przenikliwie. W końcu odpuściłam. Wtedy chwili nic nie mogło zmącić mojej radości. Przynajmniej tak mi się wydawało...
-Chodź. Odpoczniesz - powiedział Luke i wskazał na jakieś coś w oddali, co było po prostu kilkoma belkami wbitymi w ziemię i położoną na ich szczycie płachtą. Miało nam to posłużyć jako schronienie.
-O nie, nie, nie. Jesteśmy już tak blisko, a ty masz zamiar odpoczywać? Nie. Ja idę do domu - oburzyłam się.
-Nie możesz. Jesteś ranna, pamiętasz?
Nie da się zapomnieć...
-Taa...
-Nie możesz się przemęczać. Stajemy - postanowił i otarł krople wody, spływające po jego skroni.
-Proszę cię. Mieszkam niedaleko. Poznaje tą okolicę. Chyba lepiej jeśli będę w domu, w cieple, niż tutaj, na deszczu, prawda?- zrobiłam maślane oczka.
Nie chciałam wracać do rzeczywistości. Moja nie była zbyt różami usłana. Ciężko było mi się z nią zmierzyć, ale parę lat wstecz sama wybrałam taką drogę i byłam świadoma, że muszę ponieść tego konsekwencje i wytrwać. Właśnie nadszedł czas stawienia czoła mojemu życiu.
I byłam gotowa.
-Masz rację... Jesteś pewna, że dasz radę?- zapytał dla pewności, chociaż pewnie wiedział jaką otrzyma odpowiedź.
-Idziemy.
Jak postanowiłam, tak zrobiliśmy. Już po chwili byliśmy z drodze do domu. Boże, jak to piękne brzmi. Nie mogłam się doczekać, aż wezmę gorącą, długą kąpiel w mojej kochanej wannie, aż się przebiorę w najwygodniejsze dresy, zjem coś porządnego, aż...
-Zaczekaj - Luke zastawił mi drogę swoim ciałem.
Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
-Muszę ci coś uświadomić.
-Słucham.
-Nie możesz wrócić do domu.
-Śmieszne - prychnęłam i wywróciłam oczami -Zejdź mi z drogi, proszę.
-Mówię poważnie. Nie będziesz tam bezpieczna.
Spojrzałam na chłopaka. Jego wyraz twarzy był wręcz kamienny. Nie wyrażał żadnych uczuć. Jednak na pewno był poważny.
-O co ci chodzi?
-Sam jakimś cudem cię znalazł. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, ale znalazł. Nie możesz tam wrócić, bo sytuacja może się powtórzyć. Nie jesteś bezpieczna.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Już wszystko zaczynało się układać, zaczynałam wracać do siebie, mimo tego wszystkiego co mnie spotkało, a tu nagle znowu ktoś rzuca mi kłody pod nogi! Zagryzłam zęby, a w moich oczach pojawiły się łzy. Nawet nie smutku. Raczej bezsilności. Tej pieprzonej bezsilności wobec życia, które mi nieźle daje po tyłku każdego dnia.
-Wiesz co? Spotkało mnie wiele. Szczęście raczej za mną nie przepada, bo przychodzi do mnie cholernie rzadko, a kiedy już się pojawi to pan Przejebane wraca z urlopu. Mam gdzieś, że coś się ze mną może stać, a mogę nawet umrzeć. Zwisa mi to. Na tą chwilę, chce po prostu odpocząć, więc proszę, nie mów mi, że nie wrócę do domu.
Cała drżałam. To co usłyszałam, dobitnie mnie zniszczyło. Czułam się jak insekt, a życie było butem, próbującym zdeptać mnie przy każdej możliwej okazji. Chciałam wreszcie zacząć się cieszyć, ale kiedy przyszedł powód do radości, to przysłaniał go powód do załamania nerwowego.
-Proszę cię. Zostań u mnie. Chociaż dzisiaj. Później coś wymyślimy.
-Nie mogę - odwróciłam wzrok.
Tak naprawdę chciałam. Chciałam poczuć, że ktoś jest w domu, że ktoś jest ze mną. Nie czuć tej pustki i samotności, ale bałam się go. Bądź co bądź był przestępcą. Mógł mnie skrzywdzić. Przecież ja tylko chciałam wyglądać na pewną siebie i silną. A to nie oznacza, że naprawdę taka byłam.
-Ale musisz. Nie pozwolę, żeby po raz kolejny coś ci się stało z mojej winy. Proszę cię, chodź.
Odnosiłam wrażenie, że chłopak zaraz klęknie na kolana i zacznie mnie błagać o pójście z nim. Odrzuciłam głowę do tyłu, czując jak deszcz odmywa mi twarz z wszelkich zmartwień.
-Nie chcę robić kłopotu twoim rodzicom...- skrzywiłam się, szukając wszelkich wymówek.
-Spokojnie - puścił mi oczko -Mieszkam sam.
Jeszcze przez chwilę stałam i zastanawiałam się co począć.
A chrzanić to!
Nie chciałam dłużej żyć pod tą presją i ciągłym kalkulowaniem wszystkiego. Chciałam pozwolić sobie mówić to, co chciałam i komu chciałam, robić to, co chciałam i kiedy chciałam. Znaleźć kogoś, komu mogę zaufać, znaleźć przyjaciela.
Zacząć naprawdę żyć.
-Dobrze - odpowiedziałam kiwając głową, a na twarzy chłopaka zawitał taki uśmiech, jakbym właśnie spełniła jego największe marzenie.
Byłam pewna siebie, jak nigdy przedtem. Zaczęłam dążyć do celu. Dążyć do normalności.
Kiedyś zechciałam być inna. Chciałam wyróżniać się tym, że miałam odwagę być sobą. Jednak konsekwencje tego wyboru spowodowały, że przestawałam sobą być. Wszystko powoli zaczęło mnie niszczyć. Kawałek po kawałku. Kiedy myślałam, że nic już ze mnie nie zostało, pojawił się Luke. Udowodnił mi, że jednak zostało. Malutki zarodek, wewnątrz mnie, który pojony odpowiednią siłą, miał wykiełkować i być tak silny, jak najpotężniejsze drzewo. Malutki zarodek, który czaił się w najgłębszych zakamarkach mojego serca, pozostając nietknięty i nieskażony żadną złą cechą.
Zarodek, którego siłą była prawdziwa miłość.
Zarodek, który już zaczął kiełkować...
_______________________________________________________________
No czeeeeść! :* Uffff dałam radę. Teraz będzie już powolutku coraz bardziej z górki i mam nadzieję, że będę miała jeszcze większą wenę, niż wcześniej. Jeżeli się podoba, piszcie w komentarzach! :)
Przepraszam za błędy.
Proszę osobę, która zagłosowała w ankiecie, iż czyta, ale nie komentuje o jakikolwiek komentarz. Możesz napisać nawet kropkę :)
Proszę osobę, która zagłosowała w ankiecie, iż czyta, ale nie komentuje o jakikolwiek komentarz. Możesz napisać nawet kropkę :)
Jak mijają wam wakacje? Macie jakieś plany?
Świetny <3
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu przez przypadek. Zwykła wędrówka po blogach. Niezmiernie cieszę się z tego przypadku.
OdpowiedzUsuńJa... zakochałam się w tym. Od dłuższego czasu zastanawiam się co napisać. Nie wiem. Po prostu odejmuje mi mowę i przestaję myśleć. Ciągle zastanawiam się, co ja bym zrobiła na miejscu Emily i jak bym się czuła. Wiem, to dziwne, ale twoja opowieść jest wciągająca i zmuszająca do przemyśleń. Oczywiście to moje zdanie, nie twierdzę, że na innych działa to tak samo jak na mnie.
Wiedz, że zdobyłaś moje serce swoim opowiadaniem. Masz mnie i będę tu do końca.
Nie obrazisz się, jeśli zagłosuję w ankiecie, że komentuję? Od tego rozdziału będę to robić regularnie :).
Pozdrawiam :*