-Przepraszam! Nie zauważyłam cię. Naprawdę przepraszam!- plątałam się, starając jak najbardziej złagodzić swoje marne położenie.
-Nic się nie dzieje. Tylko na mnie wpadłaś.- zaśmiał się chłopak.
-Naprawdę nie chciałam! Ja tylko zapatrzyłam się i...- zapewne moje nadmierne tłumaczenie musiało idiotycznie wyglądać z jego perspektywy, ale nie miałam innego wyjścia. Prawdopodobnie on będzie moim wrogiem, przydałoby się jakoś go ujarzmić.
-Nie ma problemu. Jestem Luke.- przedstawił się chłopak i wyciągnął do mnie przyjaźnie dłoń.
Niestety moja nieufność nie pozwoliła mi jej uścisnąć.
-Emily...- wyszeptałam tylko i nerwowo poprawiłam torebkę na ramieniu odwracając wzrok, a blondyn cofnął z zakłopotaniem rękę. Dopiero wtedy zauważyłam, że blokujemy wyjście z sali. Odruchowo odsunęłam się z przejścia i ponownie spojrzałam na chłopaka.
-Wiesz może gdzie może być Melanie McCain? Albo Emma? Emma Parker?- zapytał zbliżając się do mnie.
-Powinny być w sali, tutaj. Jeżeli pozwolisz, ja już pójdę...
Trzeba jak najszybciej zakończyć te pogaduchy.
-Czekaj. Mel! Chodźcie!- chłopak zwrócił się najpierw do mnie, a później zawołał w głąb klasy.
-Hej!- usłyszałam dwa damskie głosy, a po chwili zobaczyłam dwie sylwetki wyłaniające się z sali.
-Ja naprawdę już pójdę.- oznajmiłam i zaczęłam powoli odchodzić.
-A może mogłabyś pokazać nam szkołę?- zaproponowała blondynka -Przy okazji lepiej się poznamy. W końcu mamy spędzić w jednej klasie cały rok.
-Właśnie, to dobry pomysł. Chodź.- zachęciła mnie czerwonowłosa, tym samym zatrzymując mnie .
Nie, to nie jest dobry pomysł...
-Nie, lepiej nie.- ponownie odmówiłam i znów zaczęłam odchodzić, widząc jak na horyzoncie pojawia się Naomi.
-Dlaczego?- odezwał się Luke.
-Uwierz mi, to dla waszego dobra...- odpowiedziałam i jak najszybciej ruszyłam w stronę wyjścia.
Tuż po otworzeniu drzwi szkoły powitały mnie litry wody, wylane na moją osobę. Dokładnie tego się spodziewałam... Ale to jeszcze nie wszystko, kiedy zatrzęsłam się z zimna poczułam jak ktoś łapie od tyłu moją głowę i wsadza w coś zimnego. Tort... Tego jeszcze nie było. No brawo za pomysłowość. Po chwili uwolniłam się z uścisku i wyjęłam twarz z ciasta. Oczywiście nie obyło się bez zdjęć i szyderczych śmiechów.
-Najlepszego, frajerko. To na spóźnione urodziny.- usłyszałam głos za sobą.
David...
-Uśmiech, suczko!- do moich uszu dobiegł kolejny głos i flesz aparatu.
Otarłam twarz z resztek przysmaku i rozejrzałam się. Praktycznie cała szkoła patrzyła się na mnie, a na ich czele stała Naomi i David.
-Spokojnie, byłam nazywana gorzej.- wysyczałam przez zęby strzepując resztki tortu z dłoni.
-Taaa? A jak?- zakpił sobie David.
-Twoją dziewczyną!- wycedziłam prosto w twarz mojego byłego.
Zrozpaczona zawróciłam w głąb szkoły, kierując się ku łazience. Biegłam korytarzami budynku, a wszystkie spojrzenia zwrócone były na moją twarz. Kolejne osoby robiły mi zdjęcia od razu pokazując je znajomym. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo mnie nie upokorzyli. Weszłam do pomieszczenia wręcz rzucając się ku umywalce i zmywając z włosów i policzków resztki tortu. Po chwili usłyszałam otwierające się drzwi, a zaraz w nich pojawiła się czerwonowłosa dziewczyna i blondynka. Melanie i Emma? Chyba jakoś tak.
-Boże! Co ci się stało?- zapytała blondi.
-Nic. Nieważne.
-Ważne! Co ci się stało.- tym razem odezwała się czerwonowłosa.
-Nieważne!- wykrzyczałam i zabrałam swoją torebkę z umywalki wychodząc. Za drzwiami czekał na mnie Luke.
-Wszystko w porządku?- zapytał odchodząc od ściany, o którą przed chwilą się opierał.
-Nie! Nigdy nie było i nie będzie w porządku!- krzyknęłam odwracając się na sekundę w jego stronę, po czym puściłam się biegiem dalej.
-Emily!- usłyszałam Emmę i Melanie.
-Zostawcie mnie! Ja to robię dla waszego dobra!
Wybiegłam ze szkoły i kolejny raz tego dnia spotkałam się z setką oczu patrzących się w moje. Kompletnie zignorowałam ten fakt i zdjęłam przeklęte szpilki, które uniemożliwiały mi pościg.
Dlaczego? To jedyne co nasuwa mi się na myśl...
*
Dlaczego? Ja się pytam dlaczego JA? Co ja takiego zrobiłam? Nie chciałam się z nim przespać, a on rujnuje mi życie? Doszczętnie niszczy moje marzenia, moje plany, moje nadzieje? Tak naprawdę nigdy nic mu nie zrobiłam. Byłam w stanie skoczyć za nim w przepaść, oddać za niego życie, a on co? On zostawia mnie, bo nie chciałam się z nim przespać i obraca całą szkołę przeciwko mnie. To śmieszne jak ludzie potrafią być bezduszni. Twardzi jak kamień. Ja starałam się byś dla nich jak najbardziej lojalna, jak najbardziej oddana, a w zamiar dostaję to wszystko. Nie jestem w stanie dźwigać dłużej tej klątwy. Ja jestem dla wszystkich, a dla mnie nie ma nikogo. Kiedy czegoś potrzebowałam tak naprawdę mając wokół siebie tyle przyjaciół nie miałam do kogo się odezwać. Za to kiedy ktoś potrzebował czegoś ode mnie, zawsze byłam, zawsze go wysłuchałam, starałam się pomóc i być bezstronna. Nieważne było dla nich to, że sama miałam załamanie nerwowe, że nie radziłam sobie w własnymi uczuciami, oni chcieli tylko brać, ale nie umieli dać nic w zamian.
Przez tych frajerów odtrącam ludzi, którzy być może nie są tacy jak wszyscy dotychczasowi nowi w mojej szkole. Być może są inni. Być może z nimi mogłabym mieć nadzieję na lepsze jutro. Ale nie. Ja nie zaufam już nikomu, bo moje zaufanie zostało podarowane i brutalne zdeptane przez zbyt dużą ilość osób, przez osoby, które brałam za moich prawdziwych przyjaciół.
Wyciągaj wnioski z wczoraj, żyj dzisiaj, miej nadzieję na jutro. Tego będę się trzymać. To znaczy miałam zamiar się trzymać, ale nic z tego nie będzie. Dlaczego? Bo nadziei już nie ma...
Nim się obejrzałam znalazłam się w domu. Trzasnęłam pospiesznie drzwiami wejściowymi i pognałam do swojego pokoju. Zatrzymałam się za drzwiami, rozejrzałam wokół siebie i wybuchnęłam niepohamowanym płaczem osuwając się po nich w dół.
Naprawdę nie mogę już dłużej tego wytrzymać. Potrzebuję kogoś prawdziwego, kogoś kto będzie na zawsze. Kogoś, do kogo będę mogła zadzwonić o 3 w nocy, a on mnie wysłucha. Naprawdę nie zasługuję na choć odrobinę miłości?
-Kochanie, wszystko w porządku?- usłyszałam głos za drzwiami.
Nie.
-Tak. Po prostu...
Co ja mam jej powiedzieć? Że cała szkoła mnie nienawidzi, że mnie wyśmiewa, a ja mam ochotę skoczyć z mostu i skończyć ten cyrk tu i teraz?
-Po prostu co?- zapytała zatroskana mama.
-Strasznie boli mnie głowa, a w szkole zdenerwowała mnie pewna nauczycielka. To tylko nerwy.- kłamałam jak z nut. To już moja rutyna. Nie da się inaczej. Mojej mamie pękło by serce, gdyby się dowiedziała całej prawdy.
-Oczywiście... Nie jadłaś śniadania. Zejdź na obiad, słońce.- poprosiła mnie moja rodzicielka.
Ufff uwierzyła.
-Jasne, za chwilkę zejdę.- przy końcówce załamał mi się głos. Nauczyłam się już grać i udawać przed rodziną, że wszystko jest w porządku, ale czasami moja złamana psychika siadała.
Usłyszałam kroki odchodzącej rodzicielki i odetchnęłam w ulgą. Wstałam od drzwi i poszłam do łazienki. Kiedy tylko spojrzałam w swoje odbicie, po moich policzkach popłynęła kolejna fala gorzkich łez. Zacisnęłam dłonie tak mocno, że poczułam jak przestaje dopływać mi krew do palców.
-Nienawidzę cię!- krzyknęłam do siebie i uderzyłam pięścią w lustro, a ono rozbiło się na tysiąc drobnych kawałeczków, których już nigdy nie będzie można poskładać... jak moje serce.
Usłyszałam tupanie na schodach i po chwili do łazienki wpadła moja zatroskana rodzicielka.
-Co się stało?!- zapytała z czystym przerażeniem wymalowanym na twarzy.
-To boli...- wyszeptałam i spojrzałam prosto w jej oczy, ale jej sylwetka zamazała mi się, pod nadmiarem słonych łez w moich.
Na kafelkach pojawiła się już malutka, czerwona kałuża.
-Dziecko! Wiadomo, że boli. Trzeba cię zabrać na pogotowie!- krzyknęła i złapała moją dłoń.
-Nie to boli. To tylko skaleczenie.- wyszeptałam i z zafascynowaniem patrzyłam na jak kolejne krople krwi spływają po mojej dłoni. Czułam jakby cały ból wychodził ze mnie, razem z każdą kropelką ciepłej cieczy.
-A co cię boli?-zapytała lekko zdezorientowana matka. Otarłam łzy i sarkastycznie się uśmiechnęłam.
-Życie.
Na twarzy mojej mamy zawidniało zdezorientowanie.
-Jak to...- zaczęła, ale jej przerwałam.
-Nie pytaj... Wytrę to.- niczym w transie sięgnęłam po ściereczkę leżącą na półce, kucnęłam i zaczęłam... nie można tego nazwać wycieraniem. Ja raczej zaczęłam namaczać ścierkę w mojej krwi. Było jej tak dużo, a z każdą chwilą stawało się się coraz więcej, że nie byłam w stanie opanować krwistej powodzi na podłodze. Z uwielbieniem przyglądałam się wszystkim kawałeczkom szkła porozrzucanym po kątach łazienki. Sięgnęłam po jeden z nich skaleczoną dłonią, a drugą nadal sprzątałam. Przyjrzałam mu się z uwagą i delikatnie zacisnęłam pięść, ukrywając go.
-Zostaw. Jedziemy do szpitala. Chyba będzie trzeba zszywać.
Moja rodzicielka złapała mnie za zdrową rękę i pociągnęła ku górze. Była przerażona już nie tylko moim "wyczynem", ale też tym co powiedziałam. W sumie nie dziwie jej się. Chyba do tej pory nie miała świadomości, że ma pod swoim dachem psychopatkę.
Wiem, że ją zraniłam i zranię jeszcze wiele razy.
Idąc korytarzami szpitala spojrzałam na siebie i zorientowałam się, że moja kiedyś najlepsza, biała sukienka, obecnie jest czerwona. Uśmiechnęłam się krzywo sama do siebie i mocniej zacisnęłam w pięści kawałeczek szkła zabranego z domu. Znów poczułam znajomy ból. Z oczu mimowolnie znów popłynęło mi kilka samotnych łez, ale otarłam się koniuszkiem dłoni, tym samym pozostawiając na twarzy smugę krwi. Tym sposobem po mojej ręce zaczęła ciec nowa droga krwi, nowa droga rozpaczy. Rozejrzałam się wokół i ujrzałam, że każdy gdzieś biegnie. Każdy stara się jak najszybciej załatwić swój interes, by równie szybko znaleźć się już w domu. Zapewne większości się już nie uda. Pewnie ktoś z ich bliskich umrze w cierpieniu i wrócą do pustego domu tylko po to, by zatopić się w smutku...
Z każdym kolejnym słowem mój głos stawał się głośniejszy i bardziej pewny.
And as I drown in my regrets
I can't take back the words I never said
I never said
I can't take back the words I never said
Zakończyłam i spojrzałam z zadowoleniem na kartkę, na której zapisane były słowa. Od zawsze pasjonowało mnie kompozytorstwo. Mam to po tacie. Oboje zawsze siadaliśmy i pisaliśmy różne piosenki. Tęsknię za nim, tak bardzo za nim tęsknię. Wtedy to była dla mnie tylko zabawa, teraz stało się moją pasją.
Naprawdę nie mogę już dłużej tego wytrzymać. Potrzebuję kogoś prawdziwego, kogoś kto będzie na zawsze. Kogoś, do kogo będę mogła zadzwonić o 3 w nocy, a on mnie wysłucha. Naprawdę nie zasługuję na choć odrobinę miłości?
-Kochanie, wszystko w porządku?- usłyszałam głos za drzwiami.
Nie.
-Tak. Po prostu...
Co ja mam jej powiedzieć? Że cała szkoła mnie nienawidzi, że mnie wyśmiewa, a ja mam ochotę skoczyć z mostu i skończyć ten cyrk tu i teraz?
-Po prostu co?- zapytała zatroskana mama.
-Strasznie boli mnie głowa, a w szkole zdenerwowała mnie pewna nauczycielka. To tylko nerwy.- kłamałam jak z nut. To już moja rutyna. Nie da się inaczej. Mojej mamie pękło by serce, gdyby się dowiedziała całej prawdy.
-Oczywiście... Nie jadłaś śniadania. Zejdź na obiad, słońce.- poprosiła mnie moja rodzicielka.
Ufff uwierzyła.
-Jasne, za chwilkę zejdę.- przy końcówce załamał mi się głos. Nauczyłam się już grać i udawać przed rodziną, że wszystko jest w porządku, ale czasami moja złamana psychika siadała.
Usłyszałam kroki odchodzącej rodzicielki i odetchnęłam w ulgą. Wstałam od drzwi i poszłam do łazienki. Kiedy tylko spojrzałam w swoje odbicie, po moich policzkach popłynęła kolejna fala gorzkich łez. Zacisnęłam dłonie tak mocno, że poczułam jak przestaje dopływać mi krew do palców.
-Nienawidzę cię!- krzyknęłam do siebie i uderzyłam pięścią w lustro, a ono rozbiło się na tysiąc drobnych kawałeczków, których już nigdy nie będzie można poskładać... jak moje serce.
Usłyszałam tupanie na schodach i po chwili do łazienki wpadła moja zatroskana rodzicielka.
-Co się stało?!- zapytała z czystym przerażeniem wymalowanym na twarzy.
-To boli...- wyszeptałam i spojrzałam prosto w jej oczy, ale jej sylwetka zamazała mi się, pod nadmiarem słonych łez w moich.
Na kafelkach pojawiła się już malutka, czerwona kałuża.
-Dziecko! Wiadomo, że boli. Trzeba cię zabrać na pogotowie!- krzyknęła i złapała moją dłoń.
-Nie to boli. To tylko skaleczenie.- wyszeptałam i z zafascynowaniem patrzyłam na jak kolejne krople krwi spływają po mojej dłoni. Czułam jakby cały ból wychodził ze mnie, razem z każdą kropelką ciepłej cieczy.
-A co cię boli?-zapytała lekko zdezorientowana matka. Otarłam łzy i sarkastycznie się uśmiechnęłam.
-Życie.
Na twarzy mojej mamy zawidniało zdezorientowanie.
-Jak to...- zaczęła, ale jej przerwałam.
-Nie pytaj... Wytrę to.- niczym w transie sięgnęłam po ściereczkę leżącą na półce, kucnęłam i zaczęłam... nie można tego nazwać wycieraniem. Ja raczej zaczęłam namaczać ścierkę w mojej krwi. Było jej tak dużo, a z każdą chwilą stawało się się coraz więcej, że nie byłam w stanie opanować krwistej powodzi na podłodze. Z uwielbieniem przyglądałam się wszystkim kawałeczkom szkła porozrzucanym po kątach łazienki. Sięgnęłam po jeden z nich skaleczoną dłonią, a drugą nadal sprzątałam. Przyjrzałam mu się z uwagą i delikatnie zacisnęłam pięść, ukrywając go.
-Zostaw. Jedziemy do szpitala. Chyba będzie trzeba zszywać.
Moja rodzicielka złapała mnie za zdrową rękę i pociągnęła ku górze. Była przerażona już nie tylko moim "wyczynem", ale też tym co powiedziałam. W sumie nie dziwie jej się. Chyba do tej pory nie miała świadomości, że ma pod swoim dachem psychopatkę.
*
Po dotarciu do tego przeklętego budynku, gdzie dają ludziom nic nie znaczącą nadzieję, po czym z zimną krwią oznajmiają, że ich bliski nie żyje, czułam ulgę. Nie czułam już tej presji i tych emocji, które targały mną w domu. Razem z krwią, wypłynął ból. Tak po prostu. Nie mogę tego samego powiedzieć o mojej mamie. Jej nadal trzęsły się ręce i widziałam jak co chwilkę, z niepokojem zerka na mnie kątem oka.Wiem, że ją zraniłam i zranię jeszcze wiele razy.
Idąc korytarzami szpitala spojrzałam na siebie i zorientowałam się, że moja kiedyś najlepsza, biała sukienka, obecnie jest czerwona. Uśmiechnęłam się krzywo sama do siebie i mocniej zacisnęłam w pięści kawałeczek szkła zabranego z domu. Znów poczułam znajomy ból. Z oczu mimowolnie znów popłynęło mi kilka samotnych łez, ale otarłam się koniuszkiem dłoni, tym samym pozostawiając na twarzy smugę krwi. Tym sposobem po mojej ręce zaczęła ciec nowa droga krwi, nowa droga rozpaczy. Rozejrzałam się wokół i ujrzałam, że każdy gdzieś biegnie. Każdy stara się jak najszybciej załatwić swój interes, by równie szybko znaleźć się już w domu. Zapewne większości się już nie uda. Pewnie ktoś z ich bliskich umrze w cierpieniu i wrócą do pustego domu tylko po to, by zatopić się w smutku...
Ten dzień mogę uchwalić dniem przełomowym. Już nigdy więcej się nie uśmiechnę, już nigdy nikomu nie zaufam. Chcę zostać zimną suką, jak większość dziewczyn ze szkoły. Lepiej na tym wyjdę. Nie będzie mnie obchodziła czyjaś opinia, nie będę się bała że powiem coś nie tak i kogoś zranię. Będę twarda niczym skała. Bezduszna i bezuczuciowa...
Co ja pieprzę? Przecież nigdy mi się to nie uda... Nie jestem jak wszyscy i nie mam na imię każda do cholery. Jestem inna. I nie mam zamiaru tego zmieniać. Wiem, że jestem zbyt lojalna, żeby wygadać czyjś sekret, mimo że ktoś mi to zrobił. Wiem, że nie potrafię się zemścić nawet za to, że ktoś zabrał mi chłopaka. Jestem do bani pod każdym względem. Tak mnie stworzono, najwidoczniej tak miało być. Wszystkie te problemy świata miały spaść właśnie na mnie. Najwyższa pora się z tym pogodzić. Czas wcale nie leczy ran, on po prostu przyzwyczaja do tej cholernej świadomości, że nic dla nikogo nie znaczymy.
Co ja pieprzę? Przecież nigdy mi się to nie uda... Nie jestem jak wszyscy i nie mam na imię każda do cholery. Jestem inna. I nie mam zamiaru tego zmieniać. Wiem, że jestem zbyt lojalna, żeby wygadać czyjś sekret, mimo że ktoś mi to zrobił. Wiem, że nie potrafię się zemścić nawet za to, że ktoś zabrał mi chłopaka. Jestem do bani pod każdym względem. Tak mnie stworzono, najwidoczniej tak miało być. Wszystkie te problemy świata miały spaść właśnie na mnie. Najwyższa pora się z tym pogodzić. Czas wcale nie leczy ran, on po prostu przyzwyczaja do tej cholernej świadomości, że nic dla nikogo nie znaczymy.
Co z moją ręką? W porządku. Nieźle ją sobie poharatałam i niestety trzeba było zszywać. Właściwie to zwisa mi to.
Nie jestem i nie będę piękna, więc jakieś rany i uszczerbki na wyglądzie już nic dla mnie nie znaczą...
Usiadłam na moim łóżku i wciągnęłam głęboko powietrze. Rzuciłam spojrzenie na ścianę i na tablicę korkową, która na niej wisiała. Kiedyś była tam masa zdjęć z moimi "przyjaciółmi" i Davidem, ale teraz jest pusta. Nie mam odwagi powiesić na niej choćby jakieś karteczki z czymś ważnym. Następnie przeniosłam moje spojrzenia na gitarę, stojącą w rogu przy łóżku.
Nie jestem i nie będę piękna, więc jakieś rany i uszczerbki na wyglądzie już nic dla mnie nie znaczą...
Usiadłam na moim łóżku i wciągnęłam głęboko powietrze. Rzuciłam spojrzenie na ścianę i na tablicę korkową, która na niej wisiała. Kiedyś była tam masa zdjęć z moimi "przyjaciółmi" i Davidem, ale teraz jest pusta. Nie mam odwagi powiesić na niej choćby jakieś karteczki z czymś ważnym. Następnie przeniosłam moje spojrzenia na gitarę, stojącą w rogu przy łóżku.
Dawno nic nie stworzyłyśmy, co mała?
Piękne żłobione wzorki, wykonane przez mojego tatę, kilka rys i setki wspomnień.
So many questions
But I'm talking to myself
I know that you can't hear me any more
Not anymore
But I'm talking to myself
I know that you can't hear me any more
Not anymore
Zanuciłam i szybko sięgnęłam po kartkę, aby spisać słowa i dodałam dźwięki gitary, choć było mi odrobinę ciężko z powodu bandaża na ręce, którą gram.
So much to tell you
And most of all goodbye
But I know that you can't hear me any more
And most of all goodbye
But I know that you can't hear me any more
Znów z moich ust wyszły kolejne słowa piosenki. Chyba pierwszy raz w życiu byłam tak zadowolona ze swojej kompozycji.
It's so loud inside my head
With words that I should have said
With words that I should have said
Z każdym kolejnym słowem mój głos stawał się głośniejszy i bardziej pewny.
And as I drown in my regrets
I can't take back the words I never said
I never said
I can't take back the words I never said
Odłożyłam instrument z powrotem na jego miejsce i położyłam się na łóżku. Znacie to uczucie, kiedy potraficie tak po prostu leżeć wpatrując się w sufit i myśleć, podczas kiedy godziny mijają zadziwiająco szybko? Często tak mam... Myślę o tym wszystkim. O tym jak bardzo mam zjebane życie i jak zwykle próbuję dojść do momentu, gdzie coś schrzaniłam. Mimo że wiem, że czasu nie cofnę i nic nie zmienię, to i tak chciałabym chociaż wiedzieć, czym sobie zasłużyłam na taki żywot, tylko tyle...
_______________________________________________________________________
Wiem, że rozdział jest późno, ale ostatnio nie mam w ogóle czasu, bo jak już wiecie, musiałam przepisywać zeszyty i się uczyć, eh szkoda gadać. Jutro mam sprawdzian z angielskiego, a ja piszę rozdział dla was. Na następny raz, postaram się napisać coś dłuższego, ale nic nie obiecuję, bo być może będę musiała się znów dużo uczyć, żeby pozaliczać wszystko co było w szkole podczas mojej nieobecności.
Mam nadzieję, że bardzo was nie rozczarowałam i że wam się podoba. Przepraszam za wszelkie błędy, ale nie mam już czasu nic poprawiać i pisałam to dość szybko. Wybaczcie :/
Do następnego :)
Jejku jejku jejku kocham to tak mega bardzo!
OdpowiedzUsuńAw:(((
Dodałaś nowy rozdział a ja już chce następny :(
Piszesz niesamowicie no:(( tak bardzo świetnie:((
Uśmiech <3
Pamiętaj o informowaniu mnie:))
Nie wątp w siebie, w swój talent;))
Love you misia:)))
Świetne, świetne, świetne!
OdpowiedzUsuńTo dopiero drugi rozdział a ja się makabrycznie wciągnęłam w losy głównej bohaterki!
Masz talent do pisania!