*Oczami Emily*
Ten cały Ashton nie dał znaku życia, przez dwa dni. Od dwóch dni żywiliśmy się z Luke'iem tym, co udało mu się zdobyć, czyli jakimiś płatkami ryżowymi, wafelkami, batonikami i wodą. Mój stan zdążył się pogorszyć i do tego moje ciało od dwóch dni nie widziało prysznica... Wolałam nie wiedzieć jak wyglądały moje włosy...
Nie myślcie sobie, że przez te dwa dni zbliżyliśmy się do siebie z Luke'iem jak w jakimś dennym filmie romantycznym. Co to, to nie. Nie dopuszczałam go do siebie w żadnym wypadku. Właściwie to w ogólnie nie rozmawialiśmy. Na razie udawało mi się trzymać moje planu i byłam z siebie dumna...
Tylko czy samotność to powód do dumy...?
-Luke, musimy zacząć działać na własną rękę. Nie możemy tak żyć - powiedziałam w końcu, przerywając ciszę, która zdawała się trwać w nieskończoność.
Był prawie ranek, ale ja nie mogłam spać całą noc. Choć być może po prostu nie chciałam. Nadal co noc śnił mi się ten sam koszmar. Nie dawał mi odpocząć, a wręcz jeszcze bardziej mnie wykańczał. Luke próbował mnie uspokajać, łapał mnie za rękę, albo starał się mnie przytulić, kiedy budziłam się z krzykiem. Jednak ja nie dawałam za wygraną. Za każdym razem byłam tak samo oschła i odpychałam go od siebie.
-Jak ty to sobie wyobrażasz? - zapytał sennym głosem.
-Nie wiem. Ale nie możemy tutaj zostać. Tego jestem pewna.
-Nie możemy też tak po prostu sobie pójść - odpowiedział i podparł się na łokciu, aby być bliżej mojej wysokości, ponieważ ja siedziałam oparta o najgrubszy pień drzewa, a on leżał kawałek dalej.
-Czemu? - odparłam zniecierpliwiona i zdenerwowana ciągłym siedzeniem na jakimś drzewie -Gdyby ten twój "kumpel" miał po nas przyjechać, to zrobiłby to już dawno! Olał cię, rozumiesz?!- krzyknęłam, nie zdążając ugryźć się w język.
Luke wstał i ujął moja twarz w dłonie, jakby chciał mi ją oderwać.
-Nie waż się mówić tak o Ashtonie! - wysyczał z nienawiścią, z każdą chwilą pogłębiając swój żelazny uścisk.
-To boli...- wyszeptałam zaczynając się dusić, jednak Luke najwidoczniej nie sobie z tego nie robił.
Jego dłonie znalazły się na mojej szyi. Patrzył na mnie nienawistnym wzrokiem, zaciskając szczękę tak bardzo, że miałam wrażenie jakby za chwile miał pogryźć zęby.
-Puść...- szepnęłam ostatkami sił, kiedy zaczęło mi się robić słabo, a ciemność mimo tego, że jeszcze nie zaczęło świtać, pogłębiła się jeszcze bardziej.
Moja twarz zapewne przybrała kolor śnieżnobiałej ściany, aż wreszcie Luke puścił mnie i powoli oddalił się, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. Podobnie jak ja.
Instynkt przetrwania wziął górę i szybkim ruchem zaczęłam zeskakiwać po gałęziach, modląc się żeby chłopak nie zrobił tego samego.
Nabrałam już wprawy po tylu wspinaczkach i zejściach, a ból kolana odpuścił. Chciałam jak najszybciej uciec. Nieważne gdzie. Ważne byle dalej od niego.
Kiedyś jakby ktoś powiedział mi, że będę uciekać w nocy, przed jakimś kryminalistą, to bym go wyśmiała. Do tego sama po sobie nie spodziewałam się czegoś takiego. Kilka dni wcześniej zapewne siedziałabym jak kołek czekając na Bóg wie co, a nie próbowała się ratować, więc bądź co bądź byłam z siebie dumna.
Wbiegłam w trawę starając się zgubić chłopaka, który od razu podążył w moje ślady. Historia lubi się powtarzać. Oczywiście złapał mnie. Przebiegłam więcej niż wcześniej. Cóż za plus...
-Puść mnie! Zostaw mnie w spokoju!- krzyknęłam szamotając się i równocześnie kopiąc chłopaka po nogach.
-Przepraszam. Nie chciałem - powiedział głosem wypranym z uczuć, jakby miał w głowie ułożoną regułkę, którą musi powiedzieć, bo inaczej go powieszą.
Naładowało mnie to energią, jakby złość mi pomogła, skutecznie tłumiąc we mnie cały strach.
Tylko dlaczego jego sztuczne przeprosiny aż tak mnie zdenerwowały?
-Zostaw mnie!!!- krzyknęłam najgłośniej jak umiałam, aż do wywołania bólu gardła. Chciałam go tym wystraszyć. Pokazać, że jestem silna.
Myślałam, że dzięki temu chłopak posłusznie mnie puści, ale nie. On pozostał nie ugięty i ani drgnął. Patrzyłam na niego zbitym z tropu wzrokiem.
-Zgadzam się. Musimy się wynieść - powiedział ni stąd, ni zowąd.
-Nie - ucięłam krótko.
Owszem, nie miał racji.
-Jak to? Jeszcze przed chwi...
-Tak, tak. Tylko że wtedy nie próbowałeś mnie udusić! Nie, kochany. To ja się wynoszę, ty rób co chcesz - syknęłam starając się włożyć w tą wypowiedź jak najwięcej jadu i wyrwałam się z jego uścisku.
Nie mogłam mu ufać. Czy tak czy siak byliśmy skazani na błąkanie się, więc nieważne było czy pójdę z nim czy bez niego.
-Nigdzie sama nie pójdziesz - złapał mnie za łokieć, kiedy tylko zaczęłam odchodzić.
-Tak? A niby czemu?- zapytałam z sarkazmem.
-Bo ci na to nie pozwolę.
-Nie pozwolisz!- prychnęłam -Myślisz że się tym przyjmuję? Bo...
-Zaraz. Nie dałaś mi skończyć - powiedział i puścił moja rękę, zamiast tego kładąc swoje dłonie na mojej tali i spoglądając głęboko w oczy.
Oczarowana nie zareagowałam.
Aż tak brakowało mi czyjejś bliskości, że odpływałam w ramionach przestępcy. Co za ironia losu...
-Nie pozwolę ci, bo nie dasz sobie rady, sama, tyle dni, być może tygodni, w tak surowych warunkach. Nie pozwolę, żeby znowu ktoś cię skrzywdził, a ja mogłem temu zapobiec.
Patrzyłam błogo w jego niebieskie tęczówki. Głębokie niczym ocean, można by się w nich utopić i zaznać z tego powodu dużo radości. Można by patrzeć się w nie godzinami, a mimo to nie nudzić się. Nagle mój gniew wyparował, a na jaw wyszło ogromne zauroczenie Luke'iem, do tamtej pory nieśmiało chowające się w zakamarkach mojej podświadomości. Jego słowa jakby odbijały się gdzieś w oddali, nie do końca do mnie docierając. Słyszałam go, ale nie wiedziałam co mówi.
Nie wiedziałam co z tym wszystkim zrobić. Najlepszym wyjściem było milczeć. Tylko milczeć. Bo po co na własne życzenie się ranić? To jakby kilkukrotnie wkładać rękę do wrzącej wody, chcąc sprawdzić, czy tym razem jest już wystarczająco chłodna.
Tylko może ja lubiłam się parzyć, tylko po to by przez chwilę poczuć, że żyję...
*
Szliśmy.
Szliśmy.
I szliśmy.
Drogi nie ubywało, nogi coraz bardziej bolały, a wokół nic znajomego. Miałam już serdecznie dość naszej długotrwałej wędrówki, przerwanej tylko raz na kilkanaście minut. Tak, Luke szedł razem ze mną. Niestety moja asertywność zapomniała dać o sobie znać, kiedy twarz chłopaka znalazła się tak blisko mojej. Nie zrobiłam mu awantury, kiedy ponownie poprosił mnie o wybaczenie. Tylko bezwładnie pokiwałam twierdząco głową i otrząsnęłam się z tego transu dopiero po kilku godzinach. Tylko co do cholery mi się stało?!
-Dobra. Wystarczy. Musisz odpocząć - odezwał się Luke.
Szliśmy.
I szliśmy.
Drogi nie ubywało, nogi coraz bardziej bolały, a wokół nic znajomego. Miałam już serdecznie dość naszej długotrwałej wędrówki, przerwanej tylko raz na kilkanaście minut. Tak, Luke szedł razem ze mną. Niestety moja asertywność zapomniała dać o sobie znać, kiedy twarz chłopaka znalazła się tak blisko mojej. Nie zrobiłam mu awantury, kiedy ponownie poprosił mnie o wybaczenie. Tylko bezwładnie pokiwałam twierdząco głową i otrząsnęłam się z tego transu dopiero po kilku godzinach. Tylko co do cholery mi się stało?!
-Dobra. Wystarczy. Musisz odpocząć - odezwał się Luke.
-Muszę? A ty nie?- poczułam się urażona słowami chłopaka.
-Dobrze. Musimy - poprawił się z czystą ironią wypowiadając te słowa.
Znajdowaliśmy się w jakimś lesie. Jak to powiedział Luke: "Musimy trzymać się na uboczu". Jakby bał się, że ktoś go złapie. Co byłoby mi na rękę, bo przynajmniej policja odwiozła by mnie do domu, a on zapłaciłby za swoje przewinienia.
Na samą myśl, że mógłby siedzieć w więzieniu skręciło mnie w żołądku. Tak naprawdę w głębi duszy tego nie chciałam. Tylko sama przed sobą nie chciałam się do tego przyznać.
Las po ostatniej ulewie nadal nie wysechł i wszędzie była masa błota. Nic dziwnego, cień nie pozwalał choć jednemu promyczkowi słońca dotrzeć do ziemi, pozostawiając ją zimną i mokrą.
Las po ostatniej ulewie nadal nie wysechł i wszędzie była masa błota. Nic dziwnego, cień nie pozwalał choć jednemu promyczkowi słońca dotrzeć do ziemi, pozostawiając ją zimną i mokrą.
Usiadłam pod pierwszym z brzegu drzewem i westchnęłam głęboko. Mimo że nie miałam do kogo wracać, to i tak chciałam po prostu znaleźć się w domu, wziąć prysznic i zapomnieć o tym wszystkim...
-Emily?- zapytał Luke po kilkunastu minutach.
-Hmmm...- mruknęłam zmęczona prawie zasypiając.
-Hmmm...- mruknęłam zmęczona prawie zasypiając.
-Mogę cię o coś zapytać?- usłyszałam szelest liści blisko mnie. Odwrócił się.
Otworzyłam oczy, aby widzieć poczynania chłopaka, a nie wyglądać też żałośnie mówiąc z zamkniętymi oczami.
-Śmiało - zachęciłam go, czując jak moje powieki za wszelką cenę chcą się zamknąć i chcąc skończyć rozmowę jak najszybciej.
-Skąd te blizny?
Poczułam jak moje ciało zalewa fala gorąca. Nie miałam świadomości, że mam krótki rękaw i dokładnie było widać wszystkie moje blizny, a raczej pamiątki po najgorszych chwilach mojego życia, które będą widniały na nadgarstkach do końca moich dni.
Już zapomniałam o tym wszystkim. Niestety najwidoczniej nie dane mi było zamknąć z powodzeniem tamten rozdział. Ktoś musiał się cofnąć. Równocześnie cofając mnie.
Już zapomniałam o tym wszystkim. Niestety najwidoczniej nie dane mi było zamknąć z powodzeniem tamten rozdział. Ktoś musiał się cofnąć. Równocześnie cofając mnie.
-Dlaczego pytasz?- starałam się być delikatna. Miałam dość swoich wybuchów złości i najwyższy czas było wrócić do mojej normalności.
-Bo nie można tego wytłumaczyć kotem, psem, czy innym zwierzęciem, ani też jakimś wypadkiem. Po prostu... próbuję cię poznać.
Nie powiem, zaskoczył mnie tą odpowiedzią. Przez chwilę patrzyłam się na niego nie wiedząc co powiedzieć. Odwróciłam wzrok, po czym westchnęłam. Przekalkulowałam kilka odpowiedzi i wybrałam jedną właściwą, starając się trzymać moich postanowień. Zapewne nie było to najlepsze wyjście z sytuacji, ale takie były moje przyzwyczajenia.
-Nie znałeś, nie znasz i nigdy nie poznasz.
A już myślałam, że powoli daję mu szansę. Każdy mówi, że życie jest skomplikowane, tylko że nikt nie ma racji. Życie jest proste, to ludzie je komplikują.
Rankiem usłyszałam jakieś śmiechy w oddali. Jak przez mgłę. Może to dlatego, że te głosy mnie obudziły i nie byłam jeszcze dość przytomna. Zamrugałam kilkukrotnie oczami rozglądając się na boki i starając się zarejestrować coś dziwnego.
-Luke... Luke!- zaczęłam delikatnie potrząsać chłopakiem leżącym obok.
-C-co jest?- zapytał zaspanym głosem podnosząc się do pozycji siedzącej.
Jezus Maria...
Myślałam, że dostanę zawału. Miał włosy rozczochrane na wszystkie strony, a równocześnie zachowane w idealnym, artystycznym nieładzie. Jego usta zatrzymały się milimetry od moich, kiedy ukucnęłam, starając się mówić szeptem na wszelki wypadek. Były pełne, koloru dorodnych malin, jakby prosiły się o pocałunek.
Coś było w tym chłopaku, co mnie do niego ciągnęło jak magnes. Nie wiedziałam co to i za wszelką cenę, nie chciałam się poddać temu uczuciu. Niestety on sam, wcale mi nie pomagał. Kiedy ja nie potrafiłam otrząsnąć się ze swojego transu, on po prostu patrzył się na mnie z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy i mogłabym przysiąc, że w jego głowie w tamtej chwili rozgrywała się ta idiotyczna melodyjka symbolizująca triumf.
Nie rozumiałam sama siebie. Zgwałcono mnie, matka mnie porzuciła, nikomu na mnie nie zależało, straciłam moich wszystkich najbliższych, ojciec tak naprawdę nigdy mnie nie kochał, a ja mimo to potrafiłam o tym wszystkim zapomnieć i udawać, że jest w porządku, że życie jednak toczy się dalej i nie mam wpływu na przeszłość. Rok wstecz zapewne siedziałam bym już w swoim pokoju, załamana, trzymając w jednej ręce papierosa, a w drugiej butelkę trunku, zwanego wódką. Zaskoczyłam samą siebie, aczkolwiek byłam z siebie dumna.
-Ktoś... ktoś tu chyba jest - szepnęłam wreszcie, bo chyba dotarło do mnie, że jeżeli nie zareaguję dostatecznie wcześnie, może być po nas.
Wstałam, jak tylko chłopak się zerwał i zaczął rozglądać się wokół, pieczołowicie przeczesując teren. Wyglądał jak młody Bóg ma warcie.
Potarłam delikatnie dłońmi ramiona. Było mi przeraźliwie zimno. Byłam raczej typem zimolucha, a bluzka z krótkim i najzwyklejsze jeansy, wcale nie wpływały na moją korzyść. Nawet w wakacyjne wieczory potrzebowałam bluzy, a wtedy była już jesień. Typowa jesień, porządnie zapowiadająca jej następczynię, czyli zimę.
-Czekaj... skądś znam ten głos - zatrzymał mnie Luke, kiedy zaczęłam odchodzić w przeciwnym kierunku, skąd dochodziły głosy.
Już myślałam, że to po prostu turyści, bawiące się dzieci, jacyś przechodnie, ktokolwiek i że będziemy mogli spokojnie siedzieć dalej, ale nie. To oczywiście musiał być ktoś niebezpieczny, no bo jak.
-Jak to...?- zapytałam drżącym głosem, gotowa do ucieczki w każdej chwili, mimo że nie miałam już na nią najmniejszej ochoty.
-Luke... Luke!- zaczęłam delikatnie potrząsać chłopakiem leżącym obok.
-C-co jest?- zapytał zaspanym głosem podnosząc się do pozycji siedzącej.
Jezus Maria...
Myślałam, że dostanę zawału. Miał włosy rozczochrane na wszystkie strony, a równocześnie zachowane w idealnym, artystycznym nieładzie. Jego usta zatrzymały się milimetry od moich, kiedy ukucnęłam, starając się mówić szeptem na wszelki wypadek. Były pełne, koloru dorodnych malin, jakby prosiły się o pocałunek.
Coś było w tym chłopaku, co mnie do niego ciągnęło jak magnes. Nie wiedziałam co to i za wszelką cenę, nie chciałam się poddać temu uczuciu. Niestety on sam, wcale mi nie pomagał. Kiedy ja nie potrafiłam otrząsnąć się ze swojego transu, on po prostu patrzył się na mnie z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy i mogłabym przysiąc, że w jego głowie w tamtej chwili rozgrywała się ta idiotyczna melodyjka symbolizująca triumf.
Nie rozumiałam sama siebie. Zgwałcono mnie, matka mnie porzuciła, nikomu na mnie nie zależało, straciłam moich wszystkich najbliższych, ojciec tak naprawdę nigdy mnie nie kochał, a ja mimo to potrafiłam o tym wszystkim zapomnieć i udawać, że jest w porządku, że życie jednak toczy się dalej i nie mam wpływu na przeszłość. Rok wstecz zapewne siedziałam bym już w swoim pokoju, załamana, trzymając w jednej ręce papierosa, a w drugiej butelkę trunku, zwanego wódką. Zaskoczyłam samą siebie, aczkolwiek byłam z siebie dumna.
-Ktoś... ktoś tu chyba jest - szepnęłam wreszcie, bo chyba dotarło do mnie, że jeżeli nie zareaguję dostatecznie wcześnie, może być po nas.
Wstałam, jak tylko chłopak się zerwał i zaczął rozglądać się wokół, pieczołowicie przeczesując teren. Wyglądał jak młody Bóg ma warcie.
Potarłam delikatnie dłońmi ramiona. Było mi przeraźliwie zimno. Byłam raczej typem zimolucha, a bluzka z krótkim i najzwyklejsze jeansy, wcale nie wpływały na moją korzyść. Nawet w wakacyjne wieczory potrzebowałam bluzy, a wtedy była już jesień. Typowa jesień, porządnie zapowiadająca jej następczynię, czyli zimę.
-Czekaj... skądś znam ten głos - zatrzymał mnie Luke, kiedy zaczęłam odchodzić w przeciwnym kierunku, skąd dochodziły głosy.
Już myślałam, że to po prostu turyści, bawiące się dzieci, jacyś przechodnie, ktokolwiek i że będziemy mogli spokojnie siedzieć dalej, ale nie. To oczywiście musiał być ktoś niebezpieczny, no bo jak.
-Jak to...?- zapytałam drżącym głosem, gotowa do ucieczki w każdej chwili, mimo że nie miałam już na nią najmniejszej ochoty.
-Tyler!- krzyknął i bez słowa wyjaśnienia złapał mnie za rękę i nawet nie zdążyłam się zorientować kiedy, a już biegliśmy przez las, co chwilę zachaczając o gałęzie i korzenie drzew.
-Czekaj! To ten frajer! Od samochodu!- usłyszałam krzyk w oddali, który uniósł się echem pomiędzy drzewami.
Sama nie wiedziałam przed czym uciekam. Nie znałam gościa, nie wiedziałam kim był. Być może nic by mi nie zrobił. Jednak czułam, że Luke nie biegł by tak szybko i nie zobaczyłabym pierwszy raz w życiu w jego oczach strachu, bez powodu.
Nagle zobaczyłam przed sobą jezioro. Rozciągająca się aż po horyzont, ogromna tafla wody. Stanęliśmy na skraju lasku, a jakiś metr w dół, pod moimi stopami, woda delikatnie uderzała o brzeg. Rzuciłam chłopakowi spanikowane spojrzenie. Ten obejrzał się za siebie i zauważyłam, że tuż za nami znajdowała się zdyszana grupka ludzi, zdecydowanie nie wyglądająca na bezpiecznych. Właściwie to mogłabym ich pomylić z tymi z gangu od Luke'a. Wyglądali bardzo podobnie.
-Chyba nie myślisz, że...- zaczęłam.
-Tak. Właśnie to myślę - powiedział, po czym wskoczył do wody, niczym profesjonalny płetwonurek.
Jednak ja stałam tam jak kołek nie mogąc się ruszyć. Woda od zawsze wywoływała we mnie sprzeczne uczucia. Chciałabym pójść na basen i się zrelaksować, równocześnie na widok wody, która miałaby mnie zakryć aż po szyję, po prostu paraliżował mnie strach. A w tym przypadku, woda miała mnie zakryć aż po sam czubek głowy.
-Emily! Dasz radę!- krzyknął z dołu chłopak.
Odwróciłam się. Mężczyźni za mną, ponownie rzucili się w pościg. Tylko że tym razem, za mną. Dzieliło nas może 50 metrów.
-Emily! Proszę cię. Skacz!- zaczął błagać mnie chłopak.
Byłam już skłonna ruszyć. Byłam skłonna skoczyć. Ale nie mogłam.
-Za Carren!- usłyszałam krzyk jak przez szklaną ścianę, która miała za zadanie mnie chronić.
Nie uchroniła.
Po chwili jedyne co czułam to rozdzierający ból, w okolicach klatki piersiowej. Jakby jakaś niewidzialna siła pchnęła mnie z niewyobrażalną mocą i wylądowałam w jeziorze. Tą siłą była pojedyncza kula, wystrzelona z pistoletu napastnika.
Wszystko działo się jakby w spowolnionym tempie. Nie byłam w stanie zarejestrować tego, co się wokół mnie działo. Byłam totalnie zdezorientowana.
Jedyne co mnie otaczało to zimna ciecz. Nie zdążyłam złapać powietrza, a byłam tak głęboko, że nie było mowy o wypłynięciu choć na sekundę i zaczerpnięciu życiodajnego tlenu.
Nagle znów usłyszałam głuche strzały i wodę obok mnie rozdarły kawałki metalu w postaci kul. Każda z nich skrupulatnie mnie wyminęła.
Rozejrzałam się. Woda nie była już przejrzysta. Była skażona krwią. Moją krwią.
Wszystko powoli zaczęło tracić ostrość. Strzały ustały, a jezioro zdawało się być oazą spokoju, pozwalając mi opadać bezwładnie coraz głębiej i głębiej.
Życie czasami ma dla nas niespodziankę. Zaplanowaną od samego początku. Ukartowaną w ciszy, tak żeby nikt nie wiedział. Ma nam przez to coś uświadomić, coś pokazać. Nie zawsze od początku to rozumiemy. Nie zawsze mamy świadomość, że popełniamy błąd, że wina leży po naszej stronie. Może nie jest za późno. Może możemy coś zmienić. Zmienić bieg wydarzeń. Nie pozwolić życiu mieć tak dużego wpływu na naszą przyszłość. Nie ze wszystkim trzeba się pogodzić. Czasami trzeba walczyć. Walczyć o samych siebie.
________________________________________________
Uwaga! Zmieniłam szablon! :* Wreszcie znalazłam taki, który mi odpowiada! Może nie w 100%, ale w dużej mierze jest super! Piszcie, czy wam odpowiada, czy może wrócić do tego starego :)
Uwaga! Zmieniłam szablon! :* Wreszcie znalazłam taki, który mi odpowiada! Może nie w 100%, ale w dużej mierze jest super! Piszcie, czy wam odpowiada, czy może wrócić do tego starego :)
Wiem że rozdział jest dość późno, ale mam problemy z internetem, telefonem, laptopem. Wszystkim normalnie. No i niestety nie udaje mi się pisać na bieżąco. Mam nadzieję, że mi wybaczcie.
Nadal proszę o głosy w ANKIETACH! Do tej pory zagłosowała tylko jedna osoba, w jednej ankiecie, za co bardzo dziękuję, ale chciałabym aby zagłosował każdy, kto czyta, W OBU ANKIETACH.
Przepraszam za błędy, ale całość pisałam na telefonie :/
Rozdział jest dość krótki, wedle życzenia :) Jednakże mam nadzieję, że się podoba.
Przeczytałam wszystkie rozdziały i jestem pod wrażeniem twojego talentu,
OdpowiedzUsuńi dziwię się temu że nie ma więcej komentarzy.
Ta końcówka.
Epickie, boskie, piękne
Mam nadzieję że uratujesz główną bohaterkę.