wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 14: Będzie dobrze, mała.

Nie byłem w stanie zostawić jej na pastwę losu. Biorąc pod uwagę to, ile przeszła. Od razu kiedy tylko powyżywałem się na różnych rzeczach, za swoją głupotę i kiedy w końcu dorobiłem się potłuczonego i krwawiącego nadgarstka, pobiegłem za Emily. Szukałem jej wszędzie – w parku, przed sklepami, w ślepych uliczkach, nad jeziorem. Byłem pewien, że przeszedłem, a raczej przebiegłem przynajmniej dobrych kilka kilometrów. Nie miałem zamiaru rezygnować dopóki jej nie znajdę. Nie mogło jej się znowu coś stać. Nie na mojej kadencji.
Powoli zaczynało świtać, a ja zaczynałem panikować, że już jej nie znajdę. Przeszedłem obojętnie, zdyszany koło jakiegoś zwyczajnego domu. Kiedy zrobiłem dosłownie kilka kroków, coś do mnie dotarło. Wróciłem się tyłem z powrotem stając przed domem. Poznawałem go. Byłem tam, kiedy chciałem przeprosić Emily. Dziwne, że nie pytała skąd mam jej adres, ale to nie było wtedy istotne.
Podszedłem do drzwi, a po drodze zacząłem modlić się, żeby była w środku.
Nic.
Kolejny raz zapukałem.
Nadal cisza.
W końcu mimowolnie nacisnąłem klamkę. Najdziwniejsze było to, że drzwi się otworzyły. Zmarszczyłem czoło i niepewnie wszedłem do środka.
No tak!
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to takim sposobem Sam dostał się do jej mieszkania. Nie zamknęła drzwi! Tylko jakim cudem znał jej adres?
Starałem się znaleźć jakąś lukę w mojej pamięci, której wypełnienie pozwoliłoby mi poznać, jak do tego wszystkiego doszło. Setki obrazów migały mi przed oczyma. Aż w końcu odnalazłem.
Dzień, który wszystko zapoczątkował. Dzień, który wszystko zmienił.

-A ty gdzie się wybierasz, młody?- pyta Sam, widząc, że wychodzę z naszej siedziby.
-Muszę coś załatwić – odpowiadam i zakładam kurtkę.
-Gdzie?
-Czy to ważne?- odpowiadam, nie chcąc wyznać prawdy.
-Ważne – nie daje za wygraną i niebezpiecznie się zbliża, ale ja się go nie boję i ze spokojem zabieram swoje rzeczy z szafki.
-Niech cię to nie interesuje, Sam. Niedługo wrócę – kończę rozmowę i zabieram zwitek papieru. Niestety nie trafia on do mojej kieszeni. Ląduje na podłodze, a następnie po opuszczeniu przeze mnie pomieszczenia w łapach mojego szefa.

Na tamtej kartce był adres Emily. Dostałem go od Melanie, która jakimś cudem zdobyła go od wychowawczyni. To tak Sam się do niej dostał... To właśnie dowód na to, jak zwykły przypadek może zniszczyć komuś życie.
Tylko dlaczego Sam zechciał ją skrzywdzić?
Krzyknąłem kilkukrotnie w pustkę, a po nieotrzymaniu odpowiedzi ruszyłem na poszukiwania... kogokolwiek. Niestety dom był pusty. Wyglądał całkiem normalnie i był dość przytulny. Jednak czuć było, że nikt nie dba o jego wnętrze. Nie było czuć tej atmosfery, która zwykle panowała w szczęśliwych domach. Podobnie jak u mnie. U mnie też nie można było zaznać tej beztroski, która panowała na przykład u Emmy, czy Mel. U nich dało się wyczuć radość, której dawno nie doświadczyłem.
Zdziwił mnie fakt, że nikt nie połakomił się okraść domu dziewczyny. Stał tak długo, pusty, otwarty, a w środku nie było ani śladu po włamaniu, czy kradzieży.
Tylko dlaczego nie było w środku jej rodziców?
Z westchnieniem zamknąłem drzwi i udałem się w dalszą „podróż”.
Nogi zaprowadziły mnie aż na cmentarz. Znałem Londyn jak własną kieszeń. Moi dziadkowie tam mieszkali. Razem z dziadkiem bardzo często odbywaliśmy piesze wędrówki po okolicy, dzięki czemu nabrałem rozeznania w terenie. Niestety rodzice zapragnęli się wyprowadzić. Jednak od samego początku próbowali mnie wykopać z rodziny i kiedy tylko ukończyłem pełnoletność i zdobyłem prawo jazdy, wylądowałem w swoim domu, który postawili mi, gdy miałem zaledwie 13 lat.
Manewrowałem między nagrobkami czując się coraz bardziej niekomfortowo. Co chwilę mój wzrok napotykał jakieś koszmarne napisy „Zmarł tragicznie”, „Żył lat 23”, „Spoczywa w niebie”, „Bóg tak chciał”. Nie znosiłem cmentarzy. Podobnie jak szpitali. Byli albo tacy, którzy dożyli późnej starości, ale i tacy, którzy zakończyli swój żywot zbyt wcześnie.
Miałem wyrzuty sumienia. Parę osób leżało już kilka stóp pod ziemią z kulą w sercu. Moją kulą.
Nagle zobaczyłem ją. Stała przy jednym z nagrobków. Nie wyglądała na smutną, czy zapłakaną. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jakby coś je z niej wyssało. Nie tylko szczęście, ale wszystkie cechy, które odróżniały człowieka od robota. Jakby była tylko ludzką masą bez duszy.
Spojrzałem na nią z politowaniem. Było mi jej tak cholernie szkoda. Chciałbym wziąć na siebie jeśli nie cały, to choć połowę jej bólu. Nie mogłem patrzeć jak cierpi. Najgorsze było to, że o największy ból przyprawiały ją wydarzenia, których powodem byłem ja.
Potruchtałem do niej i nie pytając o nic oraz nie zważając na konsekwencje po prostu zamknąłem ją szczelnie w swoich ramionach. Jakbym próbował wszystkie smutki i trwogi zostawić na zewnątrz, a ją trzymać przy mnie, gdzie nie dosięgłoby ją nic złego, gdzie byłaby bezpieczna. Niestety nie mogłem zapewnić jej nic takiego.
Sam nie był na tyle głupi, że nie domyśliłby się, dlaczego nie wróciłem. Chyba że Brandon by mu coś nagadał i by odpuścił. Właśnie.
Brandon.
Mój przyjaciel.
Wystawił mnie.
Te słowa do siebie kompletnie nie pasowały. Zawsze mogłem na niego liczyć, podobnie jak on na mnie. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że kiedyś w tak ważnej dla mnie chwili, on po prostu mnie zostawi. Ale jednak. To był dla mnie cios w serce. Miałem nadzieję, że miał ku temu powód.
W każdym razie na pewno nie należałem już do naszego gangu. Miało to swoje plusy i minusy, podobnie jak bycie w nim.
Plusy? Pieniądze
Minusy? Niebezpieczeństwo, zwłaszcza dla Emily.
Nawet ja nie byłem bezpieczny. Już nie.



*Oczami Emily*
Stałam przed nagrobkiem patrząc się na niego pustym wzrokiem. Chciałam pójść na grób taty, ale coś „pchnęło” mnie w inną stronę. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Chciałam, żeby to były jakieś halucynacje, przywidzenia. Bo nie wyglądało to na pewno na bardzo kiepski żart.

Kristen Johnson
żyła lat 17
Zmarła śmiercią tragiczną
Niech Pan ma ją w opiece...

Nie zauważyłam nawet kiedy ktoś do mnie podszedł i mnie przytulił. Nie dbałam o to. Kompletnie nic się wtedy dla mnie nie liczyło. Byłam tylko ja i ten przeklęty grób.
Czułam się rozdarta.
Jak można... Zabili ją.
Zabili ją...
Kristen, dziewczyna, z którą dzieliłam salę w szpitalu. Byłyśmy takie same. Nawet nie miałam czasu do niej zadzwonić... nie miałam czasu się z nią spotkać. Zapytać, jak jej się wiedzie. Chyba tamta sytuacja dała mi odpowiedź, że nic się nie polepszyło.
Była silna do końca. Na pewno nie popełniła samobójstwa, obiecała mi to. Do tego sama sądziła, że to bez sensu, bo to tylko jak uciekanie od problemu. Miała rację. Zaczęłam się cieszyć, że mnie uratowali. Nie wyszłam na tchórza. Choć właściwie to od kiedy obchodzi mnie opinia innych?
Dopiero patrząc się na napis wyryty w kamieniu uświadomiłam sobie, jak mało mamy czasu. Że nikt nie wie, kiedy jego czas dobiegnie końca. Nikt nie wie kiedy śmierć go dopadnie. Wiele ludzi ma taką sytuację jak ja. Ich życie jest totalnie bez sensu i tak naprawdę oni nie żyją. Oni są martwi. Bo jedynym powodem, dla którego ich serca biją jest oczekiwanie na kolejny problem. Tak naprawdę nic innego się dla nich nie liczy, bo życie dało im takiego kopa, że już nie potrafią się podnieść. Oni zamiast próbować się cieszyć życiem i cokolwiek zmienić, leżą. Żyją, cicho krwawiąc... To nie jest życie.
Z perspektywy człowieka, który nie zaznał czegoś takiego jak ja, być może wydam mu egoistką, samolubem. Bo myślę tylko o tym, co przydarzyło się mnie, a nie myślę o innych. Ale to nie jest prawda. Ja nie myślę tylko o sobie. Kiedyś myślałam o wszystkich, myślałam, żeby nie zrobić czegoś źle, tak że komuś będzie przykro. Ale dlaczego miałabym później myśleć o innych, skoro właśnie przez nich może życie jest do bani? Myślenie o nich, może byłoby przejawem empatii, ale także naiwności. A ja nie jestem naiwna.
Ja myślałam o tym, że jestem zbyt nieznośna, by ktoś ze mną dłużej wytrzymał. A to właśnie przez tych, na których kiedyś mi zależało. To przez każdą fałszywą osobę, której miałam okazję zaufać. To przez nich wszystkich, być może odrzuciłam wiele osób, które były warte zaufania. Więc dlaczego nie miałabym być egoistką? Oni od zawsze nimi byli i są w o wiele lepszej sytuacji od mojej.
Jednak ja nie chciałam być tak zimna. Może dlatego, że nie potrafiłam. Nie potrafiłam być zapatrzoną w siebie, pustą lalą.
Miałam siłę na początku się postawić? Będę miała siłę ciągnąć to dalej!
Otarłam kilka łez spływających po moich policzkach i po chwili poczułam komu moczę... klatkę piersiową.
Luke.
Powoli zaciągnęłam się powietrzem. Zawsze jego zapach perfum pozwalał mi się odprężyć. Był delikatny, a równocześnie męski. Mój ulubiony.
W tamtym momencie dokonałam wyboru.
Nowe życie, nowy cel. Koniec z uciekaniem, koniec z łzami, koniec z cierpieniem. Zdobyłam wystarczające doświadczenie, by móc pójść dalej. Gwałt, porwanie, postrzał. To wszystko nauczyło mnie, że każda chwila jest ulotna i te dobre, trzeba starać się zatrzymać przy sobie jak najdłużej, bo nie wiadomo, kiedy wszystko może się skończyć.
Czas zamknąć rozdział, który już dawno powinien być zamknięty.
-Przepraszam - powiedziałam pewnym głosem -Przepraszam, że sprawiam ci tyle kłopotów, że musisz mnie oglądać w takim stanie, że musisz mnie znosić. Dziękuję ci, że znosisz mnie, choć nie musisz, że jesteś przy mnie, choć nie musisz. Dziękuję za wszystko – skoczyłam mój monolog i jeszcze bardziej wtuliłam się w jego klatkę, nawet nie czekając na reakcję.
Jednak on zareagował. Jego dłonie pewniej zacisnęły się na mojej talii i po chwili poczułam jak całuje mnie w czoło. Mogłam także przysiąc, że się uśmiechnął.
Poczułam się tak błogo, tak bezpiecznie. Chciałam trwać wiecznie w jego uścisku. Zatrzymać ten stan. 
-Chodźmy do domu, bo mi się przeziębisz. Będzie dobrze, mała.
Zwykle nienawidziłam jak ktoś mówił do mnie "mała", ale zazwyczaj było to w ramach chamskiej zaczepki, a Luke mówił to tak... słodko i przyjemnie. Aż się cieplutko na serduchu robiło.
Kryminalista i słodki. Tak, to zdecydowanie moja logika.
Powiedział mi, że będzie dobrze. Pierwszy raz uwierzyłam osobie, która wypowiedziała do mnie takie słowa. Może dlatego, że i ja w końcu zaczęłam w to wierzyć. 


*
Promienie słoneczne delikatnie przebijały się przez zasłony pomieszczenia. Jedna, po drugiej muskały delikatnie moją twarz. Otworzyłam leniwie oczy przeciągając się. Uśmiechnęłam się sama do siebie, przypominając sobie wcześniejszy dzień. Choć tak właściwie to był ten sam. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał dokładnie 17. Spałam koło 12 godzin. Jakiś nowy rekord. 
Zabawny fakt na nowe życie?
Spałam na kanapie w salonie, a Luke na podłodze.
Uparłam się, że nie będę spać w jego pokoju, podczas kiedy on będzie musiał zmierzyć się z niewygodną kanapą, a on uparł się, że nie zaśnie u góry ze świadomością, że pozwolić spać swojemu gościowi w salonie. Więc oboje w nim wylądowaliśmy.
Zamrugałam kilkukrotnie dla rozbudzenia i spojrzałam na podłogę. Uśmiech od razu wtargnął na moje usta. Luke naprawdę słodko wyglądał podczas snu. Do tego on sam się uśmiechał. Nie chciałam pozbawiać go tego błogiego stanu, więc ostrożnie wstałam z sofy i wyminęłam chłopaka, modląc się, żebym choć raz nic nie schrzaniła. Na szczęście nic nie potłukłam, ani nie potknęłam się.
Powędrowałam do łazienki odświeżyć się. Tuż po wyjściu z niej miałam zamiar przygotować śniadanie dla naszej dwójki, ale zapach, który wpadł moje nozdrza, kiedy tylko zeszłam ze schodów, uświadomił mi, że ktoś już mnie uprzedził.
-Dzień dobry - powitał mnie Luke, w tym samym momencie oblizując palce z... czegoś.
-Dzień... dobry - odpowiedziałam zdziwiona.
On gotował? To było dla mnie dość szokujące. Nie sądziłam, że to potrafi, choć chyba powinno to do mnie dotrzeć, jak powiedział mi, że mieszka sam, choć ten fakt zapewne dobrze do mnie nie dotarł, bo w tamtej chwili coś innego się dla mnie liczyło. Mianowicie jego ubranie. A raczej brak jego części. Bowiem miał na sobie tylko spodnie. Moje oczy spoczęły na jego klacie, a oddech przyspieszył. Nie mogłam oderwać wzroku! To było dla mnie coś nowego. Nigdy nie oglądałam tak umięśnionej klaty u chłopaka. No przynajmniej nie na żywo, ale te w jakichś marnych Reality Show się nie liczą.
-Jak pani upartej się spało na kanapie?- zapytał rozbawiony moją reakcją na jego pół-nagie ciało.
Poczułam jak moją twarz oblewa rumieniec i automatycznie zaczęłam patrzeć w przeciwnym kierunku.
Jak mógł mnie przyłapać na gapieniu się na jego mięśnie?
-D-dobrze - zająkałam się i nerwowo założyłam niesforny kosmyk włosów za ucho.
Ruszył w moją stronę i powoli nachylił mi się do ucha.
-Lubię jak się rumienisz. Tym bardziej, dzięki mnie - wyszeptał zadziornie i odszedł, podrzucając równocześnie w dłoni jabłko i śmiejąc się.
Pajac.


_________________________________________________________________
Chyba pierwszy raz jestem tak zadowolona z rozdziału ^^ Może dlatego, że przelałam na niego swoje myśli chyba w 98%, no ale nie jest on jakiś fenomenalny.
Nawet nie wiecie jak mi serce rośnie, jak widzę jak się udzielacie. Są to tylko 2/3 osoby, ale dla mnie to wiele znaczy. Bo wiem, że nie piszę tylko dla siebie i że komuś się moje wypociny podobają.
Kocham was <3
Wiem, że miałam nic nie dodawać, ale jak zobaczyłam jak te kilka osób się udziela ilekroć coś napiszę, to nie miałam serca nie dodać wam nic, jak rozdział był już gotowy, ponieważ pisałam, kiedy tylko miałam wolną chwilę <3 
No i jest jeszcze jeden powód, ale o tym niżej.
Przepraszam was za jakieś dziwne napisy, które pojawiają się od jakiegoś czasu głównie w notkach pod rozdziałami, ale nie mam na to wpływu. Kiedy je usuwam, one i tak nadal widnieją w postach, ale chyba jakoś za bardzo wam to nie przeszkadza? :)
Dodałam rozdział przede wszystkim dlatego, iż dzisiaj swoje 18 urodziny obchodzi Luke Hemmings z 5 Second Of Summer, czyli jeden z górnych bohaterów naszego opowiadania! Nie mogłam tego nie uczcić, a jedynym sposobem było dodać rozdział. Jejku... kocham go tak mocno, mocno! ♥♥ Takie z niego ciacho! *.* I do tego ma piękny głos! ♥
Chciałabym osobiście powiedzieć mu jak bardzo jestem z niego dumna, że tyle osiągnął, że zazdroszczę mu tak wspaniałych przyjaciół z zespołu, że bardzo go kocham i wspieram ♥♥♥ 
Najlepszego pingwinie! :* ♥ 
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba :) Obecnie siedzę i się pakuję i mam dość :/ No ale takie uroki niestety :* 
Udanych wakacji, miśki! :* Widzimy się... gdzieś na początku sierpnia! :*

2 komentarze: