Nie byłem w stanie zostawić jej na
pastwę losu. Biorąc pod uwagę to, ile przeszła. Od razu kiedy
tylko powyżywałem się na różnych rzeczach, za swoją głupotę i
kiedy w końcu dorobiłem się potłuczonego i krwawiącego
nadgarstka, pobiegłem za Emily. Szukałem jej wszędzie – w parku,
przed sklepami, w ślepych uliczkach, nad jeziorem. Byłem pewien, że
przeszedłem, a raczej przebiegłem przynajmniej dobrych kilka
kilometrów. Nie miałem zamiaru rezygnować dopóki jej nie znajdę.
Nie mogło jej się znowu coś stać. Nie na mojej kadencji.
Powoli zaczynało świtać, a ja
zaczynałem panikować, że już jej nie znajdę. Przeszedłem
obojętnie, zdyszany koło jakiegoś zwyczajnego domu. Kiedy zrobiłem
dosłownie kilka kroków, coś do mnie dotarło. Wróciłem się
tyłem z powrotem stając przed domem. Poznawałem go. Byłem tam,
kiedy chciałem przeprosić Emily. Dziwne, że nie pytała skąd mam
jej adres, ale to nie było wtedy istotne.
Podszedłem do drzwi, a po
drodze zacząłem modlić się, żeby była w środku.
Nic.
Kolejny raz zapukałem.
Nadal cisza.
W końcu mimowolnie nacisnąłem
klamkę. Najdziwniejsze było to, że drzwi się otworzyły.
Zmarszczyłem czoło i niepewnie wszedłem do środka.
No tak!
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to takim sposobem Sam dostał
się do jej mieszkania. Nie zamknęła drzwi! Tylko jakim cudem znał
jej adres?
Starałem się znaleźć jakąś lukę w mojej pamięci, której
wypełnienie pozwoliłoby mi poznać, jak do tego wszystkiego doszło.
Setki obrazów migały mi przed oczyma. Aż w końcu odnalazłem.
Dzień, który wszystko zapoczątkował. Dzień, który wszystko
zmienił.
-A ty gdzie się
wybierasz, młody?- pyta Sam, widząc, że wychodzę z naszej
siedziby.
-Muszę coś
załatwić – odpowiadam i zakładam kurtkę.
-Gdzie?
-Czy to ważne?-
odpowiadam, nie chcąc wyznać prawdy.
-Ważne – nie
daje za wygraną i niebezpiecznie się zbliża, ale ja się go nie
boję i ze spokojem zabieram swoje rzeczy z szafki.
-Niech
cię to nie interesuje, Sam. Niedługo wrócę – kończę rozmowę
i zabieram zwitek papieru. Niestety nie trafia on do mojej kieszeni.
Ląduje na podłodze, a następnie po opuszczeniu przeze mnie
pomieszczenia w łapach mojego szefa.
Na tamtej kartce był adres Emily. Dostałem go od Melanie, która
jakimś cudem zdobyła go od wychowawczyni. To tak Sam się do niej
dostał... To właśnie dowód na to, jak zwykły przypadek może
zniszczyć komuś życie.
Tylko dlaczego Sam zechciał ją skrzywdzić?
Krzyknąłem kilkukrotnie w pustkę, a po nieotrzymaniu odpowiedzi
ruszyłem na poszukiwania... kogokolwiek. Niestety dom był pusty.
Wyglądał całkiem normalnie i był dość przytulny. Jednak czuć
było, że nikt nie dba o jego wnętrze. Nie było czuć tej
atmosfery, która zwykle panowała w szczęśliwych domach. Podobnie
jak u mnie. U mnie też nie można było zaznać tej beztroski, która
panowała na przykład u Emmy, czy Mel. U nich dało się wyczuć
radość, której dawno nie doświadczyłem.
Zdziwił mnie fakt, że nikt nie połakomił się okraść domu
dziewczyny. Stał tak długo, pusty, otwarty, a w środku nie było
ani śladu po włamaniu, czy kradzieży.
Tylko dlaczego nie było w środku
jej rodziców?
Z westchnieniem zamknąłem drzwi i udałem się w dalszą „podróż”.
Nogi zaprowadziły mnie aż na cmentarz. Znałem Londyn jak własną
kieszeń. Moi dziadkowie tam mieszkali. Razem z dziadkiem bardzo
często odbywaliśmy piesze wędrówki po okolicy, dzięki czemu
nabrałem rozeznania w terenie. Niestety rodzice zapragnęli się
wyprowadzić. Jednak od samego początku próbowali mnie wykopać z
rodziny i kiedy tylko ukończyłem pełnoletność i zdobyłem prawo
jazdy, wylądowałem w swoim domu, który postawili mi, gdy miałem
zaledwie 13 lat.
Manewrowałem między nagrobkami czując się coraz bardziej
niekomfortowo. Co chwilę mój wzrok napotykał jakieś koszmarne
napisy „Zmarł tragicznie”, „Żył lat 23”, „Spoczywa w
niebie”, „Bóg tak chciał”. Nie znosiłem cmentarzy. Podobnie
jak szpitali. Byli albo tacy, którzy dożyli późnej starości, ale
i tacy, którzy zakończyli swój żywot zbyt wcześnie.
Miałem wyrzuty sumienia. Parę osób leżało już kilka stóp pod
ziemią z kulą w sercu. Moją kulą.
Nagle zobaczyłem ją. Stała przy jednym z nagrobków. Nie wyglądała
na smutną, czy zapłakaną. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
Jakby coś je z niej wyssało. Nie tylko szczęście, ale wszystkie
cechy, które odróżniały człowieka od robota. Jakby była tylko
ludzką masą bez duszy.
Spojrzałem na nią z politowaniem.
Było mi jej tak cholernie szkoda. Chciałbym wziąć na siebie jeśli
nie cały, to choć połowę jej bólu. Nie mogłem patrzeć jak
cierpi. Najgorsze było to, że o największy ból przyprawiały ją
wydarzenia, których powodem byłem ja.
Potruchtałem do niej i nie pytając o
nic oraz nie zważając na konsekwencje po prostu zamknąłem ją
szczelnie w swoich ramionach. Jakbym próbował wszystkie smutki i
trwogi zostawić na zewnątrz, a ją trzymać przy mnie, gdzie nie
dosięgłoby ją nic złego, gdzie byłaby bezpieczna. Niestety nie
mogłem zapewnić jej nic takiego.
Sam nie był na tyle głupi, że nie
domyśliłby się, dlaczego nie wróciłem. Chyba że Brandon by mu
coś nagadał i by odpuścił. Właśnie.
Brandon.
Mój przyjaciel.
Wystawił mnie.
Te słowa do siebie kompletnie nie
pasowały. Zawsze mogłem na niego liczyć, podobnie jak on na mnie.
Nie dopuszczałem do siebie myśli, że kiedyś w tak ważnej dla
mnie chwili, on po prostu mnie zostawi. Ale jednak. To był dla mnie
cios w serce. Miałem nadzieję, że miał ku temu powód.
W każdym razie na pewno nie należałem
już do naszego gangu. Miało to swoje plusy i minusy, podobnie jak
bycie w nim.
Plusy? Pieniądze
Minusy? Niebezpieczeństwo, zwłaszcza dla Emily.
Nawet ja nie byłem bezpieczny. Już
nie.
*Oczami
Emily*
Stałam
przed nagrobkiem patrząc się na niego pustym wzrokiem. Chciałam
pójść na grób taty, ale coś „pchnęło” mnie w inną stronę.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Chciałam, żeby to były
jakieś halucynacje, przywidzenia. Bo nie wyglądało to na pewno na
bardzo kiepski żart.
Kristen
Johnson
żyła
lat 17
Zmarła
śmiercią tragiczną
Niech
Pan ma ją w opiece...
Nie zauważyłam nawet kiedy ktoś do mnie podszedł i mnie
przytulił. Nie dbałam o to. Kompletnie nic się wtedy dla mnie nie
liczyło. Byłam tylko ja i ten przeklęty grób.
Czułam się rozdarta.
Jak można... Zabili ją.
Zabili ją...
Kristen, dziewczyna, z którą dzieliłam salę w szpitalu. Byłyśmy
takie same. Nawet nie miałam czasu do niej zadzwonić... nie miałam
czasu się z nią spotkać. Zapytać, jak jej się wiedzie. Chyba
tamta sytuacja dała mi odpowiedź, że nic się nie polepszyło.
Była silna do końca. Na pewno nie popełniła samobójstwa,
obiecała mi to. Do tego sama sądziła, że to bez sensu, bo to
tylko jak uciekanie od problemu. Miała rację. Zaczęłam się
cieszyć, że mnie uratowali. Nie wyszłam na tchórza. Choć
właściwie to od kiedy obchodzi mnie opinia innych?
Dopiero patrząc się na napis wyryty w kamieniu uświadomiłam
sobie, jak mało mamy czasu. Że nikt nie wie, kiedy jego czas
dobiegnie końca. Nikt nie wie kiedy śmierć go dopadnie. Wiele
ludzi ma taką sytuację jak ja. Ich życie jest totalnie bez sensu i
tak naprawdę oni nie żyją. Oni są martwi. Bo jedynym powodem, dla
którego ich serca biją jest oczekiwanie na kolejny problem. Tak
naprawdę nic innego się dla nich nie liczy, bo życie dało im
takiego kopa, że już nie potrafią się podnieść. Oni zamiast
próbować się cieszyć życiem i cokolwiek zmienić, leżą. Żyją,
cicho krwawiąc... To nie jest życie.
Z perspektywy człowieka, który nie zaznał czegoś takiego jak ja,
być może wydam mu egoistką, samolubem. Bo myślę tylko o tym, co
przydarzyło się mnie, a nie myślę o innych. Ale to nie jest
prawda. Ja nie myślę tylko o sobie. Kiedyś myślałam o
wszystkich, myślałam, żeby nie zrobić czegoś źle, tak że komuś
będzie przykro. Ale dlaczego miałabym później myśleć o innych,
skoro właśnie przez nich może życie jest do bani? Myślenie o
nich, może byłoby przejawem empatii, ale także naiwności. A ja
nie jestem naiwna.
Ja myślałam o tym, że jestem zbyt nieznośna, by ktoś ze mną
dłużej wytrzymał. A to właśnie przez tych, na których kiedyś
mi zależało. To przez każdą fałszywą osobę, której miałam
okazję zaufać. To przez nich wszystkich, być może odrzuciłam
wiele osób, które były warte zaufania. Więc dlaczego nie miałabym
być egoistką? Oni od zawsze nimi byli i są w o wiele lepszej sytuacji
od mojej.
Jednak ja nie chciałam być tak zimna. Może dlatego, że nie potrafiłam. Nie potrafiłam być zapatrzoną w siebie, pustą lalą.
Miałam siłę na
początku się postawić? Będę miała siłę ciągnąć to dalej!
Otarłam kilka łez spływających po moich policzkach i po chwili
poczułam komu moczę... klatkę piersiową.
Luke.
Powoli zaciągnęłam się powietrzem. Zawsze jego zapach perfum pozwalał mi się odprężyć. Był delikatny, a równocześnie męski. Mój ulubiony.
W tamtym momencie dokonałam wyboru.
Nowe życie, nowy cel. Koniec z uciekaniem, koniec z łzami, koniec z
cierpieniem. Zdobyłam wystarczające doświadczenie, by móc pójść
dalej. Gwałt, porwanie, postrzał. To wszystko nauczyło mnie, że
każda chwila jest ulotna i te dobre, trzeba starać się zatrzymać
przy sobie jak najdłużej, bo nie wiadomo, kiedy wszystko może się
skończyć.
Czas zamknąć rozdział, który już dawno powinien być zamknięty.
-Przepraszam - powiedziałam pewnym głosem -Przepraszam, że
sprawiam ci tyle kłopotów, że musisz mnie oglądać w takim
stanie, że musisz mnie znosić. Dziękuję ci, że znosisz mnie,
choć nie musisz, że jesteś przy mnie, choć nie musisz. Dziękuję
za wszystko – skoczyłam mój monolog i jeszcze bardziej wtuliłam
się w jego klatkę, nawet nie czekając na reakcję.
Jednak on zareagował. Jego dłonie pewniej zacisnęły się na mojej
talii i po chwili poczułam jak całuje mnie w czoło. Mogłam także przysiąc, że się uśmiechnął.
Poczułam się tak błogo, tak bezpiecznie. Chciałam trwać wiecznie
w jego uścisku. Zatrzymać ten stan.
-Chodźmy do domu, bo mi się przeziębisz. Będzie dobrze, mała.
Zwykle nienawidziłam jak ktoś mówił do mnie "mała", ale zazwyczaj było to w ramach chamskiej zaczepki, a Luke mówił to tak... słodko i przyjemnie. Aż się cieplutko na serduchu robiło.
Kryminalista i słodki. Tak, to zdecydowanie moja logika.
Powiedział mi, że będzie dobrze. Pierwszy raz uwierzyłam osobie, która wypowiedziała do mnie takie słowa. Może dlatego, że i ja w końcu zaczęłam w to wierzyć.
*
Promienie słoneczne delikatnie przebijały się przez zasłony pomieszczenia. Jedna, po drugiej muskały delikatnie moją twarz. Otworzyłam leniwie oczy przeciągając się. Uśmiechnęłam się sama do siebie, przypominając sobie wcześniejszy dzień. Choć tak właściwie to był ten sam. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał dokładnie 17. Spałam koło 12 godzin. Jakiś nowy rekord.
Zabawny fakt na nowe życie?
Spałam na kanapie w salonie, a Luke na podłodze.
Uparłam się, że nie będę spać w jego pokoju, podczas kiedy on
będzie musiał zmierzyć się z niewygodną kanapą, a on uparł
się, że nie zaśnie u góry ze świadomością, że pozwolić spać
swojemu gościowi w salonie. Więc oboje w nim wylądowaliśmy.
Zamrugałam kilkukrotnie dla rozbudzenia i spojrzałam na podłogę.
Uśmiech od razu wtargnął na moje usta. Luke naprawdę słodko
wyglądał podczas snu. Do tego on sam się uśmiechał. Nie chciałam
pozbawiać go tego błogiego stanu, więc ostrożnie wstałam z sofy
i wyminęłam chłopaka, modląc się, żebym choć raz nic nie
schrzaniła. Na szczęście nic nie potłukłam, ani nie potknęłam
się.
Powędrowałam do łazienki odświeżyć się. Tuż po wyjściu z
niej miałam zamiar przygotować śniadanie dla naszej dwójki, ale
zapach, który wpadł moje nozdrza, kiedy tylko zeszłam ze schodów,
uświadomił mi, że ktoś już mnie uprzedził.
-Dzień dobry - powitał mnie Luke, w tym samym momencie oblizując
palce z... czegoś.
-Dzień... dobry - odpowiedziałam zdziwiona.
On gotował? To było dla mnie dość szokujące. Nie sądziłam, że
to potrafi, choć chyba powinno to do mnie dotrzeć, jak powiedział
mi, że mieszka sam, choć ten fakt zapewne dobrze do mnie nie
dotarł, bo w tamtej chwili coś innego się dla mnie liczyło.
Mianowicie jego ubranie. A raczej brak jego części. Bowiem miał na
sobie tylko spodnie. Moje oczy spoczęły na jego klacie, a oddech
przyspieszył. Nie mogłam oderwać wzroku! To było dla mnie coś
nowego. Nigdy nie oglądałam tak umięśnionej klaty u chłopaka. No
przynajmniej nie na żywo, ale te w jakichś marnych Reality Show
się nie liczą.
-Jak pani upartej się spało na kanapie?- zapytał rozbawiony moją
reakcją na jego pół-nagie ciało.
Poczułam jak moją twarz oblewa rumieniec i automatycznie zaczęłam
patrzeć w przeciwnym kierunku.
Jak mógł mnie
przyłapać na gapieniu się na jego mięśnie?
-D-dobrze - zająkałam się i nerwowo założyłam niesforny
kosmyk włosów za ucho.
Ruszył w moją stronę i powoli nachylił mi się do ucha.
-Lubię jak się rumienisz. Tym bardziej, dzięki mnie - wyszeptał
zadziornie i odszedł, podrzucając równocześnie w dłoni jabłko i
śmiejąc się.
Pajac.
_________________________________________________________________
Chyba pierwszy raz jestem tak zadowolona z rozdziału ^^ Może dlatego, że przelałam na niego swoje myśli chyba w 98%, no ale nie jest on jakiś fenomenalny.
Nawet nie wiecie jak mi serce rośnie, jak widzę jak się udzielacie. Są to tylko 2/3 osoby, ale dla mnie to wiele znaczy. Bo wiem, że nie piszę tylko dla siebie i że komuś się moje wypociny podobają.
Kocham was <3
Wiem, że miałam nic nie dodawać, ale jak zobaczyłam jak te kilka osób się udziela ilekroć coś napiszę, to nie miałam serca nie dodać wam nic, jak rozdział był już gotowy, ponieważ pisałam, kiedy tylko miałam wolną chwilę <3
No i jest jeszcze jeden powód, ale o tym niżej.
Przepraszam was za jakieś dziwne napisy, które pojawiają się od jakiegoś czasu głównie w notkach pod rozdziałami, ale nie mam na to wpływu. Kiedy je usuwam, one i tak nadal widnieją w postach, ale chyba jakoś za bardzo wam to nie przeszkadza? :)
Przepraszam was za jakieś dziwne napisy, które pojawiają się od jakiegoś czasu głównie w notkach pod rozdziałami, ale nie mam na to wpływu. Kiedy je usuwam, one i tak nadal widnieją w postach, ale chyba jakoś za bardzo wam to nie przeszkadza? :)
Dodałam rozdział przede wszystkim dlatego, iż dzisiaj swoje 18 urodziny obchodzi Luke Hemmings z 5 Second Of Summer, czyli jeden z górnych bohaterów naszego opowiadania! Nie mogłam tego nie uczcić, a jedynym sposobem było dodać rozdział. Jejku... kocham go tak mocno, mocno! ♥♥ Takie z niego ciacho! *.* I do tego ma piękny głos! ♥
Chciałabym osobiście powiedzieć mu jak bardzo jestem z niego dumna, że tyle osiągnął, że zazdroszczę mu tak wspaniałych przyjaciół z zespołu, że bardzo go kocham i wspieram ♥♥♥
Najlepszego pingwinie! :* ♥
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba :) Obecnie siedzę i się pakuję i mam dość :/ No ale takie uroki niestety :*
Udanych wakacji, miśki! :* Widzimy się... gdzieś na początku sierpnia! :*
Super rozdział nie mogę doczekać sie następnego <3
OdpowiedzUsuńAle słitaśnie.. Czekam nn <3
OdpowiedzUsuń