środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 17: Nikt, oprócz niego samego, nie udzieli mi odpowiedzi.

*
-Proszę cię, nie utrudniaj. Daj mi się skupić. Wiele razy to robiłem, więc poradzę sobie, bez twojej inwencji twórczej.
Luke właśnie próbował ugotować zupę. Szło mu... nie aż tak źle, ale nie byłam pewna, czy efekt jego pracy, będzie można skonsumować. Za każdym razem, kiedy próbowałam wtrącić swoje trzy grosze i w jakikolwiek sposób mu pomóc, on mnie odtrącał twierdząc, że świetnie sobie radzi, czego nie byłabym na jego miejscu taka pewna.
-Dobrze, już dobrze. Ale jak twój dom pójdzie z dymem, to nie przychodź do mnie po pomoc - podniosłam ręce w geście poddania się.
Tak naprawdę jeszcze nie zdążyłam się do końca zadomowić... a właściwie to nawet trochę. Nadal czułam się, jakbym po prostu przyszła do Luke'a w odwiedziny. Mówienie o jego domu, jako o moim nie było dla mnie dość komfortowe. W sumie nawet ciężko przechodziło mi to przez gardło. Ciągle traktowałam moje „mieszkanie” u niego, jako tymczasową opcję. I było to rozsądne myślenie.
-Chciałabyś - odparł z przekąsem i dorzucił jakiejś zieleniny do garnka.
Skrzywiłam się na ten widok i ostatecznie postanowiłam oszczędzić sobie, dalszego podziwiania "pracy" Luke'a. Coś mogłoby w każdej chwili wybuchnąć, a ja wolałabym znajdować się jak najdalej od źródła eksplozji.
Pokręciłam tylko głową na odchodnym i opuściłam kuchnię.
Chyba czeka mnie kolacja na mieście.
Było już prawie w pół do szóstej, więc była to najwyższa pora wybrać się do Melanie, która jakimś cudem użyczyła mi swoich notatek, abym miała jakiekolwiek pojęcie o życiu szkoły, za moją nieobecność i poleciła przyjść do siebie o 18. Mogłam odetchnąć w ulgą, ale chyba zbyt przedwcześnie, bo najwidoczniej nie docierało do mnie, jak duże są moje zaległości. Może i nie musiałam nadrabiać mojego miesiąca nieobecności w szkole, bo miałam go w pewien sposób usprawiedliwionego, ale jednak coś się wtedy musiało dziać. W końcu to dopiero początek roku szkolnego. Nie czułam tego, że będę miała cholernie dużo na głowie. Do tego dochodziła jeszcze praca. No ale z niej nie mogłam zrezygnować. W końcu z czegoś trzeba się utrzymywać, prawda?
Tym razem pamiętałam, żeby zamiast kurtki ze skóry, na ramiona zarzucić ciepły, gruby sweter. Po wyjściu z kawiarenki, aż pod sam dom Luke'a trzęsłam się z zimna, a przez najbliższe tygodnie musiałam uważać na swoje zdrowie, bo inaczej kłamstwo wyszłoby na jaw.
Wolnym krokiem podążałam pod wyznaczony mi adres, melancholijnie rozglądając się na boki i podziwiając, jak przyroda powoli przygotowuje się do zimy - drzewa, zmieniając kolor lub po prostu zrzucając szatę, ostatnie ptaki odlatujące do ciepłych krajów i powietrze stające się z każdą chwilą coraz bardziej zimne.
Tak naprawdę nie miałam najmniejszego pojęcia jaki jest dzień. Obstawiałam tylko, że musi to być październik.
Kiedy wreszcie dotarłam na miejsce, upewniłam się, że nie zrobię z siebie idiotki, pukając do niewłaściwego domu, zerkając raz na kartkę, a raz na nazwę ulicy na znaku i numer domu. Wszystko się zgadzało. Melanie nie mieszkała w domu jednorodzinnym, ale czymś w rodzaju... osiedla. Nie wiem czy można to tak nazwać. Było to coś w rodzaju niekończącej się drogi, ułożonych w idealnej linii, przylegających do siebie, bliźniaczych domów. Do każdego z osobna prowadziły niewielkie schodki zakończone drzwiami. Nie było to zbyt komfortowe rozwiązanie, ponieważ wszędzie byli wścipscy sąsiedzi, śledzący każdy twój krok i nie dający ci za grosz prywatności. Tak to już z ludźmi bywa.
Nieśmiało zapukałam do drzwi, modląc się, żeby otworzyła je mama Mel, a najlepiej ona sama, a nie jakiś stupięćdziesięcio kilogramowy goryl z kijem baseballowym w ręku.
Na szczęście już po chwili mogłam odetchnąć z ulgą, kiedy moim oczom ukazała się promienna twarz starszawej kobiety.
-Słucham?- zapytała uprzejmie z progu.
-Dzień dobry. Jestem znajomą Melanie, przyszłam po notatki - zdobyłam się na uśmiech, tłumacząc powód mojej wizyty.
Nie wpadłam jednak na pomysł, żeby zapytać, czy mieszka tam Melanie McCain, albo chociażby czy ją zastałam.
-Dobrze - przytaknęła, powoli odsuwając się z przejścia -Mel! Koleżanka do ciebie!- krzyknęła w głąb domu.
Po chwili w drzwiach pojawiła się od ucha do ucha roześmiana Melanie. Już nie była tą osobą z kawiarni. Tamta dziewczyna rzuciałaby się na mnie z pięściami, kiedy tylko znalazłybyśmy się w jednej z ciemnych londyńskich uliczek, wieczorną porą. Ta dziewczyna prędzej zaczepiłaby mnie na ulicy i zaproponowała piknik lub herbatkę z cytryną.
-Hej. Punktualnie - zachichotała -Wchodź - kiwnęła głową na wnętrze domu, wprawiajac tym samym w ruch swojej średniej długości, czerwone włosy.
-Dzięki - zdobyłam się na uśmiech.
-Chcesz coś do picia? Jakiś sok, cola?- zaproponowała, kiedy znalazłyśmy się w kuchnio-jadalni, przez którą trzeba było przejść, by dostać się do dalszej części domu.
-Nie dzięki. Nie mam jakoś za specjalnie czasu na pogaduchy, niestety. Nikt za mnie notatek nie przepisze - skrzywiłam się na samo wyobrażenie sobie stosów zeszytów i dziesiątek kartek, które musiałam przepisać.
Z natury byłam dobrą uczennicą, więc nie leżało mi opuszczenie choćby jednej strony nieprzepisanej. Jednak ta myśl podobała mi się bardziej, niż godziny spędzone z głową w książkach, na studiowaniu każdej stronicy, która niebawem musi znaleźć się z moim zeszycie.
-No tak... To chodźmy od razu na górę - machnęła niedbale ręką na schody i już po chwili wesoło tupała po nich stopami.
Ku mojemu zdziwieniu mieszkanie miało dwa poziomy. Nie sądziłam, że jest tam tyle miejsca, jednak wcale nie było małe. Znajdowała się tam idealna ilość przestrzeni, nic nie musiało się gnieść, ściskać, czy stać tam, gdzie nie powinno. Wszystko miało swoje miejsce, wszystko przynależało do odpowiedniej półki, czy kawałka podłogi.
Nie od razu, a dopiero po omiotnięciu wzrokiem całej powierzchni parteru, podążyłam w ślady Mel. Jej pokój znajdował się na lewo od schodów. Te z kolei były bardzo niewielkie. Kręcone i wąskie, tylko na jedną osobę.
Jej kącik był urządzony z pomysłem i dbałością o każdy szczegół, jakby projektant dobrze wiedział czego potrzebuje użytkownik i doskonale potrafił dobrać mebel do rozmiaru ściany, a bibelocik do charakteru pokoju. Samo pierwsze piętro wydawało się być większe od parteru, choć to mogło być tylko złudzenie.
-Naprawdę współczuję ci nadmiaru materiału. Nauczyciele strasznie dają wam tutaj w kość. Chociaż pani Johnson jest w porządku. Gdyby nie ona, to uczniowie spaliliby tą szkołę, przy najbliższej okazji - zaśmiała się, a ja cichutko jej zawtórowałam.
-Od zawsze była miła. No i jest jeszcze Helen. Też miła - uśmiechnęłam się słabo, przypominając sobie nauczycielkę śpiewu.
Właśnie. Musiałam jeszcze zapisać się na zajęcia dodatkowe. Kolejna zaległość. 
Nie sądziłam, że będzie mi tak ciężko. Jednak nadmiar wszystkiego co znajdowało się w pokoju Melanie, zdominował mnie. Pamiątki, wspomnienia, te wszechobecne zdjęcia. Od zawsze pragnęłam stać się czyimś miłym wspomnieniem. Poczuć się kochaną i potrzebną. Może i starałam się zmienić (a lepsze oczywiście), to i tak nie byłam w stanie od tak, jak za pstryknięciem palców, zostawić za sobą wszystkiego co złe. Tego nie dało się tak łatwo wyprzeć z głowy. Zmiana potrzebowała czasu. Choć miałam go tak niewiele.
-Nie kojarzę... Ale do rzeczy. Nie będę cię zatrzymywać. Tutaj masz zeszyty, a w nich są karteczki z ewentualnymi ćwiczeniami - podała mi stosik makulatury -Chcesz też moje notatki?
-Pewnie. Mogą mi się przydać - odpowiedziałam, zgrabnie wsuwając zeszyty, do sporej okazałości torby, którą na szczęście zabrałam ze sobą.
Dziewczyna podała mi niebieski notatnik, a raczej delikatnie wsunęła go do torby, ja tylko nieznacznie poszerzyłam otwór torebki i przybliżyłam go do Mel.
-Dziękuję. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie ty - przyznałam, czując ogromną ulgę, ale równocześnie zaczynając się w pewien sposób dusić.
Nie kłamałam. Naprawdę nie wiedziałam co bym zrobiła bez notatek. Nigdy nie opuściłam aż tylu dni w szkole. Jeśli już, to był to tak krótki okres, że sami nauczyciele podawali mi zaległe lekcje, aczkolwiek zawsze starałam się być na zajęciach. Choćby dlatego, że zbyt wiele może się wydarzyć pod czyjąś nieobecność. Zbyt wiele.
-Nie ma sprawy. Zawsze do usług - uśmiechnęła się.
-Wiesz co? Może jednak dałabyś mi szklankę cola-coli?- zapytałam z nadzieją w głosie.
Zaczynało mi się robić niedobrze, a przecież cola, to najlepszy sposób na wymioty, prawda?
-Jasne. Nie ma sprawy. Zaraz wraaacam - powiedziała przeciągając wyraz i w sekundzie „wyfrunęła” z pokoju.
Ciekawiło mnie, co było powodem jej nagłej zmiany nastroju, ale z racji tego, że mogłabym znowu ją rozzłościć (choć nie wiem czy to wykonalne, przy tak ogromnej ilości euforii), najzwyczajniej w świecie, starałam się ignorować moją nieodpartą ciekawość.
Miałam wrażenie, że dziewczyna zaraz eksploduje od nadmiaru energii. Nie wiedziałam nawet, że aż tyle jej może się mieścić w tak małym ciałku. To w ogóle wykonalne? Dziwiło mnie, że była jeszcze w stanie się jakoś normalnie ruszać i władać kończynami. Jeżeli ten stan trwał już długo, to pomyślałam, że trzeba by się stamtąd jak najszybciej ulotnić, bo tym razem to nie zupa Luke'a mogła wybuchnąć, a Melanie. I to nie ze złości, tylko radości.
-Jeszcze raz dziękuję. Jesteś pewna, że mogę je potrzymać kilka dni? Musisz przecież przez ten czas, gdzieś pisać - wylałam z siebie potok słów, kiedy tylko w mojej dłoni wylądowała szklanka z napojem.
-Nie ma problemu. Powiem tylko, że koleżanka musiała pożyczyć zeszyty i potrzyma je kilka dni, a ja będę wszystko notować w jakimś jednym zeszycie... I ewentualnie obiecam na kolanach, że co do litery wszystko przepiszę - uśmiechnęła się.
Tym razem roześmiałam się w głos, wyobrażając sobie Melanie z zacieszem na twarzy, klęczącą przed panią Curt (jedną z najbardziej surowych nauczycielek liceum) i błagającą o pozwolenie, próbując równocześnie zachować powagę. Nie dało się nie zarazić dobrym humorem Mel, co wyszło mi na dobre, bo starcie z Lukiem, nie było na pewno jakimś antydepresantem, a czymś w rodzaju... depresanta.
-Dobra. Może ci się uda - zachichotałam -Więc ja ju... CO?!- nagle cały mój dobry humor wyparował.
Już miałam się żegnać kiedy zauważyłam na jednej ze ścian, pokoju Mel kalendarz. Wskazywał 22 października; czwartek, co było dla mnie nie pojęte.
Jak mogłam opuścić prawie dwa miesiące szkoły?!
Powoli zaczynałam myśleć, że chyba lepszym pomysłem byłoby wrócić w następnym semestrze... Jednak nie mogłam sobie na to pozwolić.
Naprawdę dużo mogło się wydarzyć pod moją nieobecność. Bałam się.
Zaczęło mi się robić coraz bardziej duszno i coraz bardziej niedobrze. Wypuściłam torbę z rąk, która z trzaskiem upadła na podłogę i opadłam na łóżku Melanie, które na szczęście znajdowało się praktycznie tuż za mną i złapałam się za głowę. Zdziwiona, a bardziej przerażona dziewczyna od razu rzuciła się z odsieczą.
-Coś się stało?- zapytała, nieznacznie się do mnie nachylając.
Takie tam tylko, straciłam starszych, zawalam szkołę, nie mam przyjaciół, nie potrafię się zmienić, całe moje życie to jeden wielki niewypał, a no i zgwałcono mnie.
-Nie, tylko... Wiesz... - wyjrzałam pospiesznie za okno, szukając ratunku -Zaczęło padać, a ja jestem dopiero po chorobie. Nie chcę się przeziębić, żeby opuszczać kolejne dni i mieć kolejne zaległości - skłamałam.
Nie patrzyłam na Melanie. Patrzyłam się w przestrzeń, gdzieś przede mną, nie poznając własnego głosu.
Zamrugałam kilkukrotnie oczami i zmarszczyłam czoło, chcąc upewnić się, że słowa wypłynęły z moich ust. Nie mogłam uwierzyć, że będę takim kłamcą. Nie czułam się z tym dobrze, a na pewno nie byłam z siebie dumna, że jestem w stanie wybrnąć z niekomfortowych sytuacji, tak szybko i sprawnie.
-No tak. Rozumiem... - wyjrzała za okno, jakby chcąc się upewnić, czy moje kłamstwo, to nie kłamstwo -Może zostaniesz u mnie do czasu, aż przestanie padać, albo moja mama cię podrzuci?- zaproponowała uprzejmie.
Jej wyraz twarzy od razu wrócił do poprzedniego stanu, kiedy tylko powiedziałam jej, że tak naprawdę chodzi tylko o głupią pogodę. Gdyby tylko wiedziała...

Po powrocie do domu, Luke'a nie było. Została tylko jego zupa, stojąca na kuchence. Nietknięta. Zaryzykowałam i sięgnęłam po łyżkę. Zanurzyłam sztuciec w naczyniu i już po chwili zupa wylądowała w moich ustach. 
Była dobra.
~***~
Następne kilka dni spędziłam na przepisywaniu zeszytów i staraniu się zapamiętać choć jedną czwartą tego, co miał mi przekazać tekst. Nie było to takie łatwe, zważając na to, jak dokładne notatki robiła Melanie i jak bardzo pokazywała mi tym, że lekcje wcale nie były sielankowe.
Przez cały ten czas, Luke nie wrócił do szkoły. Namawiałam go, żeby wziął się za siebie i zadbał o wykształcenie, ale każda rozmowa na ten temat sprowadzała się do jednego - kłótni.
Unikał mnie, wychodził kiedy chciał i wracał kiedy chciał, podczas kiedy ja cholernie się o niego martwiłam. Podejrzewałam, że wrócił do dawnego sposobu bycia, czyli przebywania przez ponad połowę dnia z gangiem, nie dbając o nic ponadto. Nie chciałam tylko, by okazało się to prawdą...
Całymi dniami nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, że kiedy wróci wygarnę mu wszystko po kolei, albo po prostu z nim porozmawiam. Cokolwiek. Żeby po prostu zauważył, że też żyję. Tuż obok niego. To nie tak, że siedziałam zamknięta w czterech ścianach i użalałam się nad sobą. Po prostu odbierało mi mowę, za każdym razem, kiedy w pobliżu pojawiali się ludzie, więc byłam zamknięta, ale w sobie. Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, bo jedyne co nasuwało mi się na myśl, to pytania dotyczące Luke'a. A dobrze wiedziałam, że nikt, oprócz niego samego, nie udzieli mi na nie odpowiedzi.
Wpatrywałam się pustym wzrokiem w kartki papieru, które po kilku minutach były zapisane nic nie znaczącymi dla mnie literami, wyrazami, zdaniami. W głowie był tylko on.
Cały mój misterny plan bycia inną poszedł się za przeproszeniem jebać, kiedy Luke nie chciał ze mną zamienić choć słowa, a ja automatycznie nie mogłam zamienić słowa z nikim innym. Czułam się... Czułam jakby zaczął budować miedzy nami jakąś więź, tylko po to, by później najzwyczajniej w świecie wziąć nożyczki i ją przeciąć. I czułam, że to moja wina.
Wiedziałam, że tak naprawdę przejmuję się niczym, bo nic dla niego nie znaczę i jestem tylko jedną z miliona dziewczyn, żyjącą na Ziemi, ale równocześnie nie potrafiłam wyrzucić go z głowy, bo on znaczył coś dla mnie. Chociaż sama nie do końca wiedziałam co.
Praktycznie codziennie widywałam się z Melanie. Złapałyśmy dobry kontakt. Może i Emma też gdzieś tam była, ale to z Mel dogadywałam się lepiej. Fakt, faktem, wariatki są z nich obu. Bardzo pozytywne osoby, nie da się ukryć.
Teraz znowu siedzę z nimi obiema, w salonie, na kanapie, patrząc się pustym wzrokiem w przestrzeń, będąc ciałem tam, a duchem gdzie indziej.
-Co o tym myślisz? Em?
Emma.
Ale ja nie słuchałam. Tamtego dnia kompletnie nie miałam ochoty na pogaduchy z kimkolwiek, o czymkolwiek. Byłam w swoim świecie i żyłam tylko nim.
Poczułam jak obie dziewczyny patrzą na mnie z politowaniem, ale żadna z nich nie zwróciła się do mnie po raz kolejny. Obrzuciły się tylko porozumiewawczymi spojrzeniami i wróciły do rozmowy, której większego sensu nie widziałam.

*
-Ja będę już lecieć. Przepiszę dalej zeszyty. Jutro wracam do szkoły - oznajmiłam któregoś wieczoru wychodząc od Melanie. Tym razem byłyśmy tylko my dwie.
Tak naprawdę bałam się powrotu do szkoły. Bałam się tego co ludzie zdążyli o mnie nawymyślać, co do zarzucenia będzie miała mi Naomi i jak wiele osób zdążyła obrócić przeciwko mnie w tak długim czasie.
-Jak możesz to przynieś mi tylko te, które są nam potrzebne na jutro, oki?- zapytała Mel, odprowadzając mnie do drzwi.
-Wiadomo. To do zobaczenia jutro - odpowiedziałam i już pociągałam za klamkę, kiedy dziewczyna mnie zatrzymała.
-Zaczekaj.
-Tak?- odwróciłam głowę, ale nadal trzymałam dłoń na zimnym przedmiocie.
Czułam, że może mi być potrzeba szybka droga ucieczki.
-Poproś ode mnie Luke'a żeby wrócił do szkoły. Martwię się o niego. Od czasu kiedy tak nagle zniknął, nie odezwał się nawet raz. Nie wiem co się dzieje – wyznała zachrypniętym od emocji głosem.
Poczułam ból. Gdzieś w okolicach serca. Jakby coś próbowało mi je wyrwać, łapiąc za tkanki wokół niego. W moich oczach mimowolnie zebrały się łzy. Nie chciałam pokazać Melanie, że jestem tak słaba. Że tak proste i banalne rzeczy mnie przygniatają. Odwróciłam głowę i przez chwilę zawahałam się.
-Dla Luke'a nie istnieje nikt taki jak Emily Evans - wyszeptałam, tak jakbym chciała, aby usłyszała mnie tylko moja dusza. Ale nie stało się tak. Do Melanie dotarło dokładnie każde słowo. Poznałam to, po szoku wymalowanym na jej twarzy. To być może dlatego, że wcale nie szeptałam. Wydawałam z siebie dźwięki, podobne do tych kiedy coś po prostu łamie ci serce.
__________________________________________________________________________
1. Rozdział porządnie zagmatwany, ale mam nadzieje, ze zrozumiecie.
2. Emily będzie przechodziła swoją zmianę na swój sposób, że tak powiem.
Nie mam jakoś specjalnie nic więcej do napisania, ale chciałam tylko wspomnieć, że strasznie mi przykro widząc, że udziela się tylko jedna osoba, a powinno być ich przynajmniej 4, a nawet 5.
Jednakże dziękuję Kicia66 za miłe słowa :) Cieszę się, że jesteś.

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział :) Przepraszam, że nie skomentowalam wcześniej, ale po prostu zapomniałam :( Mam nadzieje, że bedziesz pisać jak najszybciej, bo uwielbiam twojego bloga <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że nie zaglądałam, ale wakacje wiesz. Trzeba korzystać, bo tak mało ich zostało...:(
    Rozdział masz rację trochę pogmatwany i nie za bardzo go zrozumiałam, ale mam nadzieję, że w kolejnym wszystko się wyjaśni.
    Ja też mam kryzys na blogu. 7 obserwatorów i żadnego komentarza. To naprawdę smutne, ale co poradzić? Nie wszystkim się podoba to co piszę...

    OdpowiedzUsuń