wtorek, 14 października 2014

Rozdział 27: Może właśnie ja się zmieniłam?

-Przepraszam - usłyszałam jak wyszeptał w moje włosy. -Przepraszam, że cię zraniłem...
Oddaliłam się od chłopaka wiedząc, że w końcu musi nadejść ten nieszczęsny moment i musimy porozmawiać.
Cieszyłam się, że mnie zatrzymał. Nie z tak egoistycznych powodów, jak na przykład brak pocałunków z chłopakiem od paru lat, a z powodu mojego... jakby to nazwać... Niezdecydowania? Zmieszania? Mętliku w głowie? Tak. To zdecydowanie trafne określenia.
Nie wiedziałam co mam myśleć i ktoś wreszcie musiał mi rozjaśnić umysł. A mógł to zrobić tylko ktoś, kto objawiał się w moich snach, ktoś, kto mnie ranił, a ktoś, w kim powoli się zakochiwałam nie zdając sobie z tego sprawy.
Tylko Luke.
-Proszę cię... przestań... - szepnęłam w odpowiedzi.
-Dlaczego? Nie tego chciałaś? Przeprosin?- odezwał się zmieszany, a ja oddaliłam się od niego chowając twarz w mokrych włosach.
-Nie Luke. Nie tego chciałam. Chciałam usłyszeć prawdę. O tobie. O mnie...- odparłam podnosząc wzrok.
Blondyn westchnął i przeczesał bujną czuprynę. Wiedziałam, że w jego głowie toczy się bitwa podobna do mojej. Bezsensowna wojna z własnymi uczuciami.
-Chodź - ostrożnie położył mi dłoń na talii. -Usiądźmy i pogadajmy na spokojnie.
-Okay – bąknęłam pozwalając mu się prowadzić i poddając się wspaniałemu uczuciu, jakie wzbudzał we mnie jego dotyk.
Miałam cholernie sprzeczne uczucia – jedne kazały mi wyznać mu, że mi na nim zależy i wybaczyć mu od razu, a inne dać mu w pysk, powiedzieć, że jest dupkiem i wyjść trzaskając drzwiami.
Westchnęłam kolejny raz tamtego dnia siadając na fotelu na wprost Luke'a.
-Słucham – szepnęłam załamanym głosem. Brzmiało to tak, jakbym zaraz miała się rozpłakać, co poniekąd było prawdą.
Miałam już dość użerania się z Luke'iem. Tamta sytuacja wbrew pozorom była strasznie męcząca. Ta ciągła walka z samą sobą. Trwanie w niewiedzy, czy dobrze zrobiłam, czy powinnam postąpić inaczej.
-Nie chciałem, żeby tak wyszło... po prostu...- zawahał się na samym początku.
Pokręciłam głową, wiedząc, że i tak nic nie wskóram. Nie miałam już nadziei na dalszą znajomość z nim.
-Luke proszę cię, nie bądź żałosny. Po prostu powiedz, że nie obchodzę cię totalnie, że masz mnie tak głęboko w dupie, jak tylko można mieć. I po prostu daj mi już spokój. Daj mi żyć normalnie – załkałam.
Sama nie wiedziałam skąd ten nagły przypływ emocji. Moje sprzeczne uczucia wyszły na jaw i pomimo że prawie płakałam, to i tak moje słowa wyrażały coś nieco innego.
-Nawet nie waż się tak więcej mówić!- ryknął.
Poskoczyłam w fotelu, zaskoczona jego nagłym przypływem złości. W sekundzie zamienił się w kogoś innego. Z załamanego chłopaka, w bezuczuciowego dupka, którym potencjalnie dla mnie był.
-Luke...- szepnęłam ponownie jego imię, tym razem w celu uspokojenia go.
-Nie! Mam powiedzieć ci prawdę?! Proszę bardzo! - wstał. -Moje wcześniejsze dziewczyny zawsze, ale to zawsze były tylko jednorazowymi przygodami. Zalicz i porzuć. I tamtego pieprzonego dnia, kiedy Sam chciał cię skazać na śmieć poczułem się za ciebie odpowiedzialny. Za chuja cię nie znałem, nie wiedziałem kim jesteś i ledwo pamiętałem twoje imię, a mimo to pozwoliłem sobie tułać się po lesie, przez kilka dni! Tylko po to, żeby uratować jakiejś nieznajomej lasce życie! To nie wystarczy, żebyś wiedziała, że mi na tobie zależy?! Proszę bardzo! Dalej! Uratowałem cię z rąk jakiegoś zboczeńca, wczoraj na imprezie! Wiem, że gdyby nie moja pieprzona głupota, to wcale nie musiałbym tego robić, ale wyszło jak wyszło...- pokręcił głową, a jego ton złagodniał. Wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi ustami, spijając z jego ust każde jego słowo i chłonąc wszystkie jego emocje. -Wtedy, u mnie, kiedy chciałem cię pocałować... odsunęłaś się. Jako pierwsza dziewczyna, odsunęłaś się. Wiedziałem, że źle na mnie działasz. Musiałem się skupić na byciu zimnym kryminalistą... Taki muszę być. Nie mogłem sobie pozwolić na chwile słabości, które przez ciebie nieoczekiwanie nadchodziły. Nie umiem wytłumaczyć tego, co do ciebie czuję, ale... - zaczął się do mnie zbliżać. -Jesteś dla mnie w pełni nieosiągalna... zbyt... idealna, zbyt dobra. Jestem lwem, a ty zwykłą łanią... a ja, zakochałem się w tobie. Pomimo tego, że traktujesz mnie jak bezuczuciowego chuja i masz do tego pełne prawo, pomimo że prawdopodobnie nigdy mi nie zaufasz i nigdy nie będziesz w stanie być przy mnie sobą, musisz wiedzieć, że się tobie zakochałem – zaśmiał się gorzko, tuż przede mną, kończąc swój monolog.
Stałam jak wryta, nie wiedząc co powiedzieć.
-Och...- wydukałam tylko, a krwistoczerwony rumieniec oblał moje policzki.
Nie wiedziałam, czy nie żartuje i czy mogę także powiedzieć mu  co czuję... choć w sumie sama nie byłam pewna co do tej kwestii.
Unikałam jego spojrzenia, starając się racjonalnie przemyśleć wszystko co mogłabym mu powiedzieć.
-Luke ja...- urwałam nie mogąc się na nic zdobyć.
Zakochał się we mnie...
To brzmiało tak pięknie... i tak nierealnie. Postanowiłam nadal grać twardą, co uwierzcie mi, było tak niebotycznie trudne, że aż niewykonalne.
Łzy podchodziły do moich oczu. Zaczęły uchodzić ze mnie wszystkie emocje. Te dobre i te złe.
-Daj mi to przemyśleć – odpowiedziałam krótko.
Chłopak przez chwilę nie odpowiadał, co wzięłam za zdziwienie i może szok.
-Jasne, rozumiem – bąknął tylko i podrapał się po karku.
Spodziewałam się wybuchu z jego strony. Jakiegoś krzyku, czy coś. A tu zrozumienie?
Jednak byłam zbyt zagubiona, żeby analizować jego zachowanie, którego różnorodność przekraczała wszelkie granice.
-Mógłbyś...- szepnęłam zachrypniętym głosem. Odchrząknęłam. -Mógłbyś mnie odwieźć?- zapytałam, jakby swoich stóp. Nie byłam w stanie na niego spojrzeć. To byłoby dla mnie już naprawdę za wiele.
-Odwieźć...- powtórzył po mnie, jakby to było dla niego jakieś nowe słowo. -Chodź – odpowiedział po namyśle, niemal niedosłyszalnie, odwracając się w stronę drzwi, przez które dwukrotnie próbowałam zwiać.
Kiedy nie przepuścił mnie w drzwiach, a po chwili cofnął się, spoglądając na mnie z zakłopotaniem i ponownie wyszedł nie przepuszczając mnie, wiedziałam już, że podziela moje zażenowanie.

Droga minęła nam w milczeniu. Luke był tak zdekoncentrowany, że kilka razy omal nie zjechałby na równoległy pas, ku mojemu ciągłemu przerażeniu. Mimo wszystko nie odezwałam się nawet słówkiem. Jego częste wpadki i wybryki na drodze komentowałam tylko pojedynczymi jękami, które wbrew mojej woli wydobywały się w mojego gardła.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy znaleźliśmy się na podjeździe mojego domu. Miałam ochotę bez słowa od razu wyskoczyć z auta i popędzić do domu, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie dość, że nie mam na to ochoty, ponieważ nie mam butów, a na dworze jest przeraźliwie zimno, to do tego nie mam kluczy, ponieważ one nadal spokojnie spoczywając sobie w szufladzie u Melanie w domu...
-Luke?- zapytałam.
Odpowiedział dopiero po chwili.
-Tak?- po jego głosie dało się wyczuć, że jest zdenerwowany.
-Nie gniewaj się na mnie. Ja naprawdę potrzebuję czasu...- odpowiedziałam nieśmiało patrząc się tempo przed siebie.
-Po prostu idź już do domu...- odpowiedział zaciskając ręce na kierownicy.
Wiedziałam już, że nie mam na co liczyć. Był na mnie wściekły. Czułam się jakbym spoliczkowała rotveiler'a. Albo może dorosłego wilczura. Jakbym skrzywdziła coś, co powinno skrzywdzić mnie...
Nie martwiąc się już faktem, co sąsiedzi pomyślą sobie o mnie, kiedy wysiądę z auta jakiegoś chłopaka w samej koszulce sięgającej do ud i do tego na bosko, w listopadzie bez słowa otworzyłam drzwi samochodu i wyszłam trzymając w ręce sukienkę i szpilki. Stopy po wczorajszej imprezie bolały mnie tak bardzo, że pomimo przejmującego zimna, które mną zawładnęło w momencie styknięcia się koniuszków palców z lodowatym podłożem, nie miałam najmniejszego zamiaru ich zakładać. To właśnie dlatego od zawsze nienawidziłam zakładać butów na wysokim obcasie...
-Trzymaj – usłyszałam w chwili, kiedy chciałam zamykać drzwi.
W moją stronę poleciał malutki, brzęczący przedmiocik. Oczywiście nie złapałam go, bo to ja, ale na szczęście obszerny materiał sukienki zrobił to za mnie. Spojrzałam w dół i dostrzegłam moje zbawienie w postaci kluczy od domu.
Mimo że cieszyła mnie wizja siedzenia przed telewizorem, na kanapie, owinięta w ciepły kocyk niczym w kokon i oglądania jakiegoś durnego, prawie romantycznego filmu, przedstawiającego równie durną historię dwójki zakochanych w sobie ludzi, których idealna miłość kwitnie i razem się starzeją, otoczeni gromadką dzieci, to i tak nie wykazałam większego entuzjazmu.
Po prostu trzasnęłam drzwiczkami od samochodu i oddaliłam się bez słowa.
Byłam rozdarta. Z jednej strony też czułam coś do Luke'a, a z drugiej sama kompletnie nie wiedziałam co to za uczucie. Bo przecież nie mogłam go kochać. Był niebezpieczny. Ja od zawsze wolałam chłopców z charakteru podobnych do mnie. Grzecznych, poukładanych, odpowiedzialnych...
Wieje nudą, prawda? Ale coś takiego mi odpowiadało. Z takim związkiem nie wiązały się żadne konsekwencje. Nie wiązało się żadne niebezpieczeństwo. Żadna... zabawa. Tylko prosty związek dwójki ludzi.
Zawsze starałam nie pakować się w kłopoty. Unikać sporów i sprzeczek. Starałam się być... idealna. Przysłowiowa córeczka tatusia i mamusi. Przykładna w szkole, przykładna w domu... ale takie coś nie wypala. Zawsze coś po drodze się jebnie i zmieni nasze nastawienie. Nasze podejście do świata i życia.
Może właśnie ja się zmieniłam? Może coś zrozumiałam od tamtej pory? Może dla każdej dobrej dziewczyny, znajdzie się chłopak, który ją zepsuje...?


*
Krzątałam się prawie nieprzytomnie po domu nadal myśląc o tym, dlaczego tak bezmyślnie oddałam pocałunek. Gdyby nie to, może Luke nie zrobiłby sobie na nic nadziei, a wtedy łatwiej byłoby mi się wyplątać z całej sytuacji.
Nie chciałam już go znać. Podjęłam decyzję. Chciałam się całkowicie wycofać. W głębi duszy na samą myśl o tym, że już nigdy nie spojrzę w te jego piękne, głębokie, niebieskie tęczówki, nie wplotę palców w jego miękkie blond włosy, nie dotknę jego idealnie wyrzeźbionego brzucha serce łamało mi się na pół... jednak starałam się myśleć racjonalnie. Luke to był ktoś dla mnie. Przysporzył mi sporo kłopotów, których chciałam w związku z moim 'nowym życiem' oszczędzić sobie jak najbardziej się tylko dało. Do tego kompletnie namieszał mi w głowie. Zawaliłam szkołę, matka mnie zostawiła, zgwałcono mnie i omal się zabiłam od czasu, kiedy tylko on się pojawił.
Westchnęłam spoglądając na godzinę, na moim iPhone'ie. Godzina właśnie przeskoczyła na równą 19:00.
Nie miałam w ustach nic od... wcześniejszego dnia. Dawało mi się to porządnie we znaki, jednak równocześnie nie mogłam patrzeć na jedzenie. Kiedy cokolwiek znalazło się w mojej buzi, wręcz stawało mi w gardle. Martwiłam się. Cholernie się martwiłam całą sprawą z niebieskookim. Był dla mnie w pewien sposób ważny i nie chciałam podejmować w stosunku do niego, tak... podłej decyzji. Obawiałam się, że jestem zbyt okrutna.
Oparłam się rękoma o blat, w momencie, kiedy zrobiło mi się słabo, a brzuch złowrogo zaburczał.
Zagłodziłam się.
Sięgnęłam ponownie tamtego dnia do lodówki, ale nic konkretnego w niej nie znalazłam. Nie robiłam zakupów spożywczych od dłuższego czasu. Większość produktów miała już znacznie przekroczoną datę ważności, a te które nie, po prostu nie nadawały się do jedzenia same.
Ostatecznie chciałam przygotować sobie paluszki rybne, które według moich mniemań znajdowały się w zamrażalniku, ale kiedy tylko otworzyłam odpowiednie drzwiczki w dole lodówki, usłyszałam dzwonek do drzwi.
Poderwałam się jak oparzona i z trzaskiem zamknęłam chłodziarkę.
Marszcząc czoło podeszłam do drzwi wejściowych i pociągnęłam za klamkę, nie wiedząc kogo mogę się spodziewać po drugiej stronie. Dopiero kiedy zaczęłam przeczesywać moją pamięć w poszukiwaniu osoby, która potencjalnie mogłaby złożyć mi wizytę, uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia co stało się z Melanie, poprzedniej nocy.
Mogła w tamtej chwili leżeć gdzieś w rowie, w jakimś lesie, zgwałcona, pobita, nieprzytomna...
Wpadłam w pewnego rodzaju panikę, nie wiedząc czy pójść otworzyć te przeklęte drzwi, czy zadzwonić do kogokolwiek, kto mógłby mi udzielić informacji na temat czerwonowłosej.
Stojąc w korytarzu i wahając się kilkanaście sekund, ponownie usłyszałam dzwonek.
-Niech to diabli...- przeklęłam pod nosem i udałam się w stronę gościa.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, moim oczom ukazała się blondwłosa, rozczochrana czupryna.
-Ashton?- zapytałam, jakbym widziała starego kumpla po latach, i który zmienił się praktycznie nie do poznania.
-Możemy porozmawiać? To ważne – przeszedł od razu do rzecz i po jego głosie słuchać było, że naprawdę zależy mu za przekazaniu mi czegoś.
Jego oczy były tak pełne nadziei, że nie mogłam mu odmówić. Mimo tego, że nadal byłam na niego odrobinę zła, za sytuację na imprezie, którą dokładnie już pamiętałam.
-Czekaj. Najpierw powiedz mi, co z Melanie? – zapytałam, trzymając go w niepewności.
Chłopak zmarszczył czoło do tego stopnia, że jego brwi prawie zaczęły się stykać.
-Wszystko z nią w porządku. Jest u siebie – odpowiedział dość pytającym głosem.
Odetchnęłam z ulgą i rozluźniłam spięte mięśnie i poczułam jak owiewa mnie zimny, listopadowy wiatr.
-Wchodź – odsunęłam się z przejścia i zrobiłam miejsce chłopakowi.
Bez wahania przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi, odcinając tym samym źródło zimna. Następnie wszedł do wnętrza domu, uprzednio zdejmując buty.
-Słucham – powiedziałam, kiedy rozsiadłam się na kanapie, podwijając pod siebie jedną nogę.
Chłopak zajął miejsce w drugim końcu sofy i oparł łokcie na kolanach.
-Na początek chciałbym cię przeprosić. Za wczoraj. Nie powinienem był...
-Nie ma sprawy – przerwałam mu obojętnym tonem. -Było minęło. Poniekąd miałeś rację. Przejdź już do sedna. Nie lubię bawić się w niepotrzebne wstępy – ciągnęłam lodowatym tonem.
Zobaczyłam jak chłopak spogląda na mnie zdziwionym wzrokiem, ale po chwili doszedł do siebie i kontynuował.
-Nie wkurzaj się, ale chciałem porozmawiać o Luke'u.
Westchnęłam głęboko nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Nie miałam siły na przeprowadzanie jakiejkolwiek rozmowy z kimkolwiek, więc po prostu milczałam, spoglądając na swoje nogi i pozwalając mu mówić dalej. Co ma być, to będzie. Nie mogłam mu zakazać mówić.
-Dobra..- skomentował tylko moją reakcję, przeciągając literkę „o”.
-Mów, proszę. Głowa mi pęka...- odezwałam się.
-Tylko proszę, nie przerywaj mi. Daj mi skończyć i dopiero wtedy mów – przeciągał.
Nie odpowiedziałam, kiwając tylko głową w jego stronę, na znak obietnicy.
Czy wyglądałam mu na osobę, która ma ochotę w jakikolwiek sposób mu przerywać? Ja ledwo żyłam.
-Musisz dać mu szansę. Nawet nie wiesz jak wyglądał wczoraj, kiedy nie mógł cię znaleźć. Strasznie panikował. Kiedy tylko znalazł cię, z tamtym typem...- przerwał myśląc na kolejnymi słowami. -Wpadł w szaf. Pobił go do nieprzytomności, a ciebie od razu zabrał do siebie. Cholernie się zmienił... Dzięki tobie. Nigdy mu na nikim tak nie zależało. Nigdy. – podniosłam głowę znad kolan, chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Uśmiechał się -Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Biorąc pod uwagę wszystko, co mówiła mi o nim Melanie, to żałuje tego, jak cię traktował, podczas kiedy u niego mieszkałaś. Chodził przybity, nie dawał znaku życia ani mnie, ani Mel, czy nawet Emmie, choć za sobą nie przepadają. Praktycznie go nie było. Wini się za wszystko, co ci się przytrafiło i sam się za to karze. On naprawdę cię kocha...
Kolejny wykład tamtego dnia, na temat uczuć Luke'a. Genialnie...
-Ashton ja, nie sądzę, że...
-Nie. Powiedz mi coś. Zależy ci na nim? Chociaż trochę?- zapytał zbliżając się do mnie i spoglądając głęboko w oczy.
Jego spojrzenie kompletnie mi namieszało. Bolała mnie głowa, było mi słabo, w powodu braku dostarczonego do organizmu pokarmu, od prawie dwudziestu czterech godzin i do tego te przenikliwe tęczówki.
Nie mogłam się skupić ani na jego słowach, ani na moich. Tysiące myśli kołatało mi się po głowie.
Co mu odpowiedzieć? 
Jak mu odpowiedzieć? 
Odpowiedzieć mu? 
Nie zależy mi na nim. 
Zależy mi na nim. 
Kocham go. 
Nienawidzę go.
Miałam wrażenie, że jak nic nie zrobię to zaraz wybuchnę...
-Poczekaj. Zaraz wracam – powiedziałam ni stąd, ni zowąd.
Chwiejnym krokiem powędrowałam do kuchni, nie czekając na odpowiedź chłopaka, którego wzrok czułam na sobie, aż czasu, kiedy zniknęłam za rogiem szafki.
Sięgnęłam po białą, owalną tabletkę z mojej mini apteki, której wyposażenie mama regularnie powiększała i odświeżała.
Już miałam ją połknąć i sięgałam po butelkę wody, ale spostrzegłam się, że to nie zbyt dobry pomysł połykać lek na pusty żołądek.
Nie chciałam zwodzić Ashton'a i przedłużać naszej rozmowy, którego początku miałam już serdecznie dość. Odpuściłam lekko poirytowana i wróciłam do chłopaka. Po drodze potarłam tylko delikatnie moje skronie opuszkami palców.
Usiadłam na moim wygrzanym, poprzednim miejscu i zamknęłam oczy na kilka sekund.
-Ashton...- wyszeptałam i powoli uchyliłam powieki. -Nie sądzę, żeby mi na nim zależało – skłamałam bezmyślnie.
Czułam się jak na haju. Choć nie miałam pojęcia, jak to dokładnie jest. Ale na pewno nie ma się wtedy za dobrego kontaktu z rzeczywistością, a ja dokładnie taką dolegliwość odczuwałam.
-Jesteś pewna? - zapytał z wyraźną ironią w głosie i przybliżył się do mnnie. -A co gdyby wpadł pod samochód? Gdyby ktoś go porządnie pobił? Postrzelił? Gdybyś zobaczyła, jak obściskuje się z inną? Pomyśl nad tym... -zrobił kilkusekundową pauzę. -Zależy ci na nim. Tylko sama przed sobą nie chcesz się do tego przyznać. Podobnie jak on... - odpowiedział i pokręcił głową, ponownie oddalając się ode mnie, na drugi koniec kanapy.
Gwałtownie wypuściłam powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam, kiedy blondyn wyliczał mi, co mogłoby się stać Luke'owi.
Bałam się taki sytuacji. Nie życzyłam mu źle. Nie chciałam oglądać go zakrwawionego i konającego z bólu... to tak, jakby mi się przytrafiło to, co jemu. Taki zaawansowany rodzaj empatii.
Cholernie mocna więź.
Aż zakuło mnie serce. Momentalnie głowa przestała mnie boleć, a odgłosy, które wydawał mój żołądek, wreszcie się ode nie odczepiły.
-Ashton ty nic nie rozumiesz... My nie możemy być razem. Ja.. nie mogę go kochać... On nie może kochać mnie! Nie znamy się. Nie mamy ze sobą nic wspólnego...
-Skąd wiesz, że nie macie nic wspólnego, skoro mówisz, że się nie znacie?- przerwał mi z przebiegłym uśmieszkiem, jakby już ze mną wygrał.
-Ashton!- krzyknęłam zdenerwowana i pełna emocji. Wstałam. -Między nami nic nie może być! On jest niebezpieczny i należy do...
Ponowne przerwanie.
-Jak na razie wyliczasz mi jego ewentualne wady lub status społeczny, ale nadal nie odpowiedziałaś mi na pytanie...
-Przestań mi przerywać!- wydarłam się, aż zaczęło się we mnie gotować. Chłopak siedział jednak niewzruszony moim wybuchem, jakby dokładnie się tego spodziewał. -Nigdy nie stworzymy normalnego związku! Nigdy nie będę czuła się bezpieczna w jego towarzystwie! Nigdy mu nie zaufam! Nigdy nie będę w stanie rozmawiać z nim, jak z najlepszym przyjacielem – mój głos słabł, a do oczu zaczęły napływać łzy. -On nigdy się nie zmieni i nie porzuci bycia tym, kim jest. Nigdy nie porzuci gangu. Będę się ciągle o niego bała i patrząc na niego, będę widziała w nim mordercę... W tej sytuacji uczucia, to za mało...- słowa same płynęły z moich ust. Nie panowałam nad nimi.
Dałam upust emocjom i pozwoliłam łzom płynąc. Nieświadomie zaszlochałam i opadłam z powrotem na kanapę.
-Kochasz go?
Jak cholera.

______________________________________________________________________________
Dzisiaj mam tak bardzo BAD DAY, że szkoda gadać, ale rozdział musiał się pojawić :)
Jest to już prawie koniec mojej opowieści, więc chciałabym, by każdy, dosłownie KAŻDY, kto czyta to opowiadanie SKOMENTOWAŁ rozdział :)
Chciałabym się zorientować, ile was jest, bo ilość komentarzy jest różna :)
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

4 komentarze: